obudziło nas bezchmurne niebo i silny wiatr. Nie spieszyliśmy się ze śniadaniem licząc, że wiatr osłabnie. Sobotni poranek na Kaczawie nie różni się specjalnie od tego w poniedziałek, czy czwartek. Po ulicach biega pies i kot, ludzie leniwie i sporadycznie idą do najbliższego sklepu. Podjeżdżamy do wioski Kwietniki i uprzedzając co poniżej - jest to hitem całej wyprawy. Idziemy czerwonym szlakiem i wystarczy minąć ostatnie budynki... prawdziwa Kaczawa. Pagórki, pola, drzewa. Kolory jeszcze surowe, jest ich kilka, nie ma zieleni, wieje, ale widoki i tak są wyborne. Malownicze pola, brzozy, lipy mienią się w słońcu. Podążając na nikomu nieznane pagórki jak Schody, Popielowa mijamy pokryte mchem kamienie, co przy intensywnym słońcu daje skromną dawkę zielonego koloru. Ten właśnie odcinek jest najładniejszy na całej naszej wyprawie. Przy przecięciu się czerwonego szlaku z drogą 320 jest mały parking, gdzie nasza wyobraźnia roztacza wizję wyładunku rowerów i pognaniu dalej w te rejony. Kolejny ładny kadr pojawia się na przecięciu szlaków czerwonego i zielonego, z widokiem na Świny i Bolków. Na jednym obrazku mam dwa zamki po jednym w wyżej wymienionych miejscach. Ścieżka wije się między polami. Tam robimy przerwę. Testuję macrofotografię z nowym sprzętem, jednak bez jakichś spektakularnych wyników. W sumie wyszło nam 4 godziny marszu, jak na pierwszy dzień pobytu - wystarczy, na jutro mamy dużo dłuższą trasę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz