Czeskie Karkonosze. Tak się składa, że nigdy tam nie byliśmy. Wybraliśmy na to właśnie ten świąteczny dzień, zakładając, że po polskiej stronie będą tłumy. Rankiem tuż po 8 mgła wije się tuż nad czubkami drzew w Izerach. Na niebie ani jednej chmury. Wjeżdżamy do Jakuszyc - mleko. Ledwo widać budowlę Dolnośląskiego Centrum Sportu. Parkujemy na wielkim parkingu w Harrachovie. Jest zimno, wieje i mglisto. Jesteśmy sami. Idziemy asfaltową drogą wolno pnąc się w górę. Powyżej 1000 metrów zaczyna przebijać się słońce. Jest gorąco! Stuptuty grzeją, kurtka grzeje… czas się rozebrać. Na szlaku nie ma nikogo. Dopiero za hotelem Dvoračky pojawiają się pierwsi turyści oraz śnieg. Jest go niewiele powyżej kostek, ale i tak skutecznie spowalnia to marsz. Po lewej stronie mamy grzbiet polskich Karkonoszy - Szrenica i Wielki Szyszak z tych charakterystycznych. Szliśmy na tam w 2008 roku. Jak to zleciało! Karkonosze są najrzadziej przez nas odwiedzanym miejscem, mimo że z Kaczawy dobrze je widać. Idziemy aż do Vrnatovo Navrsi, jest tam punkt widokowy na polską część ze Śnieżką. Coś tam się działo, gdyż był tam helikopter i widać było gołym okiem, że kogoś zabierał na linie. Postaliśmy tam chwilę i zaczęliśmy schodzić. Nawet sporo Polaków mijaliśmy, którzy szli w górę. Idziemy wzdłuż rzeki Mumlava, przez którą jest wybitnie chłodno. W paru miejscach warto się zatrzymać, by sfotografować jej bieg i wodospady. Harrachov pogrążony jest w mgle i zimnie, puste miasto. Nasza restauracja jest nieczynna, te otwarte chcą tylko gotówkę. No wiecie co? Zjedliśmy kolejną kaczkę w Czechach. Co za danie! Po polskiej stronie istotnie - tłumy ludzi. Wracamy po 16-tej, robi się ciemno, a na parkingach jeszcze sporo aut. W niedzielę zdaje się wyjedziemy dużo wcześniej. A dziś… 6 godzin laby. To jest klawe życie.






















Brak komentarzy:
Prześlij komentarz