Ostatni pełny dzień w Albanii. Nasza ekspedycja nieuchronnie ma się ku końcowi. Spaliśmy w beznadziejnym hotelu, mimo że na booking nie mogłem znaleźć nic lepszego z prywatnym parkingiem, bo na tym mi najbardziej zależało. Widać ta buda oblegana jest przez biura podróży, gdzie niska jakość (w moim rozumieniu) jest akceptowalna. Jak zobaczyłem bańkę z sokiem, który wyglądał jak żur, odechciało mi się. Na szczęście ludzie są nadal mili, jak to zwykle bywało - pozwolili nam przetrzymać auto na parkingu aż do naszego powrotu z miasta. Dziś idziemy na północną część, za port. Upał, jak to w Albanii, daje o sobie znać już od 9 rano. Idziemy wzdłuż portu, główną ulicą. Przed nami na kawałku zieleni pasie się krowa… Takie obrazki widziałem w krajach południowej Afryki. Wysokie budynki straszą swoją konstrukcją, nieudolnością i brakiem wykończenia. Najbardziej dziwi mnie fakt, że nie są one w pełni zamieszkane. W Polsce takie budynki w tak ciekawych miejscach rozchodzą się na pniu. Idziemy wzdłuż plaży. Tak, wciąż próbuję zrozumieć, co ludzie w tym widzą, pewnie nie zrozumiem. Doceniam za to lokalsów, w wieku emerytalnym za ten śródziemnomorski tryb życia, na zewnątrz, kto bardziej wysportowany, idzie poćwiczyć, inni siedzą na ławkach, palą papierosy, grają w domino i głośno dyskutują. Przypomina mi się nasz nocny spacer 11 lat temu ulicami pewnego chorwackiego miasta. Wtedy zaczynaliśmy po swojemu poznawać świat i doświadczyłem tego ulicznego, acz spokojnego trybu życia, przy gazecie, winie i w towarzystwie.
Czas na kawę. Kawa… nauczyłem jej się pić codziennie. Nikt tu nie rozumie pojęcia „duża kawa z dużą ilością mleka”, jest albo capuccino albo machhiato. Jednak dobrze tu wiedzą, jak wycisnąć więcej pieniędzy z turysty. Znowu, istotną rolę odgrywają tu drobiazgi. Wczoraj mając zapłacić 300 leków, gość wpisał 3 Euro w terminalu, detal, o którym nawet nie dyskutowałem. Dziś, zamiast 220 Leków, wpisali 2200. Może kelnerka się uczyła? Godzinę później wylądowaliśmy w kolejnej kawiarni (to już chyba uzależnienie) i zamiast 350, wpisali 400 Leków. Zauważyłem, nie dyskutowałem, ale w mojej kulturze tak się nie robi. Po przejściu plaży idziemy w głąb miasta, bogata ulica Bulevardi Epidamn może robić wrażenie i wyraźnie wybija się ponad albańską mizerię dookoła. Patrzę na hotele i pytam się - sam siebie, no bo jak - czemu tu nie mieszkamy? Jednak jak sobie pomyślę, jak trudny i stresujący jest tu dojazd w godzinie szczytu, to doceniam to, co mam. Ostatnie zakupy, przede wszystkim wybitny sok gruszkowy, który kupiłem pierwszego dnia, tak na chybił trafił, i zasmakował nam. Obiad jemy tam, gdzie wczoraj, ryba. Po godzinie 15-tej ruszamy do ostatniego hotelu, który jest jakieś 10km od lotniska. Uświadamiam sobie jak bardzo mnie stresuje jazda tutejszymi drogami. GPS pokazuje 23 minuty do mety i odliczam z niecierpliwością każdą z nich. Oczy i uszy trzeba mieć dookoła głowa i jeszcze tonę szczęścia. Każde auto, które stoi na poboczu w dosłownie sekundę bez wahania może ruszyć na jezdnię. Pani bardzo dzielnie pokonuje każdy kilometr. W hotelu przepakowujemy się, balansując wagę walizek. Mały raisefiber szybko i skutecznie zostaje opanowany. Jednak ostatnią noc także nie przespałem. Ba, żadnej nocy bez pomocy tabletek dobrze nie przespałem. Największy mankament w tutejszych hotelach, to wysokie i twarde poduszki, później słabej jakości materace. No cóż, tak już mam. Luksusy to ja mam w domu.




















Brak komentarzy:
Prześlij komentarz