w miniony piątek Rodzice przyjechali do nas na noc, spacer, kawa, nasiadówa. Rano skoro świt pobudka, pakowanie do auta i ruszamy na Kuraszki! Strasznie się cieszę, że wracamy w to miejsce, bo je po prostu lubię. Choć przyznaję na północ od Wrocławia teren mamy dość wyeksplorowany. O 10 bagaże zostawiamy na recepcji i w teren. Autem do Rościsławic, wiadomo, pod cmentarz, tam zwykle jest miejsce do parkingu. Oj trasa dziś nie była łatwa. Wpakowaliśmy się dwa razy w niezłe tarapaty, raz między Gródkiem a Strażą, mapy.cz mówią, że tu trasa rowerowa, a tu pole, chwasty i pokrzywy. Oj te pokrzywy dały się nam we znaki. Do tego upał, parno. Choć trzeba przyznać, że okolice na rower wybitnie dobre. Malownicze wioski dolnośląskiego. A drugie kłopoty, to zalany las w okolica wsi Garwoł. Wyrąb drzew, obfite deszcze i wiadomo - ścieżki zalane, a krzakami się nie da jechać, bo krzaki i inne cuda, które gryzą albo przebiją oponę. W sumie zrobiliśmy mało kilometrów, bo raptem 48. Jeździłem strasznie zamyślony tym, co działo się w pracy. Nie potrafię się od takich tematów odciąć, myśli się kłębią, bo chcę jak najlepiej. A że lubię się domyślać czarnych scenariuszy... kotłowało się w mej głowie. Jednak nie rower był punktem kulminacyjnym w tym dniu. Rzeczy mocne działy się później, w Rawiczu. Kolega opowiadał, że ładnie tam. Pojechaliśmy, ciekawa knajpka, pyszne ribsy. Fajne. Później msza... oj było. Nie będę tu szczegółowo opisywał, bo po co. Mocne kazanie, oj do mnie, "czy Ty się czasami za bardzo nie zamartwiasz?" - wołał ksiądz z ambony... a pół dnia wcześniej rozmyślałem. No i przeistoczenie... ciarki.
.
Dziś, tydzień później świat wygląda inaczej. Ksiądz miał absolutną rację. Jestem dumny z tego kim jestem i co robię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz