Numer jeden, hit, absolutny top - to właśnie ma być dziś. Kajaki. Takich rzek w okolicy, gdzie mieszkamy - nie ma. Ba, w okolicy, w promieniu 200km mogę nie znaleźć. Wiec jest ekscytacja. Uprośiliśmy śniadanie na 7. To też dopiero numer, muszę prosić gospodarzy, gdzie mieszkam, aby łaskawie zrobili nam rano śniadanie. Polska rzeczywistość - pay and pray (and cry). Śniadanie było znakomite, a na deser naleśnik. Czyli się zgadza - pray, a będzie Ci dane. Znakomite śniadanie, to miłe naprawdę. O 8 godzinie jesteśmy umówieni w Głębokim Brodzie. Z Panem Bocianem. Miły pan już na nas czekał, wyposażył nas we wszystko, czego kajakarz potrzebuje i fru na wodę. Jeszcze zmierzył miarką poziom wody, zauważył, że po nocnych opadach przybyło 7 cm. To dobra wiadomość dla nas, wyższy poziom oznacza mniejsze ryzyko wpłynięcia na mieliznę. No i mam nadzieję na szybszy prąd. Trochę poczytałem w Internecie o tym kawałku. Jest długi i ładny. Niektórzy robią to w dwa dni. Dwa dni? Nie możemy sobie pozwolić na to, choć namiot w Puszczy brzmi kusząco. Na wodzie jesteśmy sami. Do Okółka trochę pól, trochę lasu, widać domy, są kaczki i łabędzie. Po jakiejś godzinie zamieniliśmy się z Panią miejscami, ja poszedłem do przodu. Lepszy widok, lepsze kadry. Aparat cały czas na szyi. W Dworczysku z radością poznaję most, na którym blisko rok temu staliśmy, wtedy dojrzałem pierwszy raz Czarną Hańczę i zamarzyłem, żeby nią pokajakować. Nie spodziewałem się, że to marzenie tak szybko się spełni. Piękne miejsce. Od tego momentu zaczyna się magia - wpływamy w Puszczę. Jednak ilość ptaków znacząco się zmniejszyła, jak tylko wpiąłem teleobiektyw. Od Dworczyska pojawia się trochę kajakarzy, ale są nie szkodliwi i nie przeszkadzają nam w odbiorze przyrody. Las jest piękny i gesty, od czasu do czasu pojawiają się grube buki. Wiele razy pisałem, że najpiękniejsze kadry są te, które utkwią mi w pamięci. Był taki jeden, jednak nie miałem wtedy odpowiedniego obiektywu - przez dłuższy czas płynęła przed nami gromadka kaczek, jedna duża i kilka malutkich. W pewnym momencie ukryły się we wnęce na brzegu. Jak przepłynąłem, spojrzałem. Duża kaczka patrzyła na mnie, czekając aż minę, a za nią cała gromadka. Cudowny kadr, ale cóż... nie można mieć wszystkiego. Mam nadzieje, że ten z łabędziem wyszedł dobrze. Za Dworczyskiem zauważyłem, że ptaki są płochliwe, gdyż na początku naszej żeglugi ptaki w ogóle nie zwracały na nas uwagi, tak, jakbyśmy byli większą kaczką. Jeśli las, to i drzewa w rzece. Pan Bocian mówił, że trasa została przygotowana na kajaki. Jednak 3 razy mieliśmy gorąco, ryzykowne zderzenia z korzeniami grożące wywrotką. Rzeka nie zawsze była płytka, momentami miałem wrażenie, że jej głębokość sięgała paru metrów. Z każdą godziną słabniemy. Zabraliśmy ze sobą sporo picia i jeszcze więcej batonów energetycznych. Jednak obfite śniadanie nas trzymało, nie chciało się jeść, ale z sił opadaliśmy. Wreszcie dotarliśmy do skrzyżowania w Rygolu. W lewo na jezioro, w prawo na kanał. Popłynęliśmy na kanał, licząc, że wyjdziemy tam z rzeki. Nic z tego, zawracajmy. Pod prąd. Jak wyciągnęliśmy kajak z wody, mapy.cz pokazały około 25km. Padłem. Dawno nie czułem się tak zmęczony. Co za dzień. Pod kątem wrażeń, poniedziałkowy rower dostarczył ich więcej, zdecydowanie. Jednak na kajaki chodzimy tak rzadko, że zaliczamy ten dzień do wyjątkowo udanych. Pani wpadła na pomysł, by pojechać do Sejn. W sumie czemu nie, 15 minut drogi. Pojechaliśmy, zjedliśmy obiad w Litewskiej Karczmie, pochodziliśmy po rynku i pojechaliśmy do siebie. Aha, jeszcze kupiliśmy drożdżówki w legendarnym sklepie w Gibach, cudne miasteczko. Zaraz po wejściu do domu lunęło. Tak miało być. Wieczorem mecz, finał Ligi Europy. Czy wytrwam? Oto jest pytanie, jak piszę te słowa, leżę i mam ochotę usnąć do rana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz