tak ten czas leci, że mam zaległości. Działo się to 29 i 30 sierpnia. Koniec wakacji, a my na wieś, i to przez duże 'W'. Zabraliśmy Rodziców i pojechaliśmy na labę. Dworek, książka, muzyka i my. W sobotę z rana do Nagłowic i spacer śladami Reja, później Kwilina i ładny kawałek lasu. Tam się rozstajemy, my rowerem do dworku, rodzice autem. Wieczorem mnie coś rzuca, nie czuję się dostatecznie zmęczony. Zabieram Tatę na przejażdżkę, jakieś 10km zrobimy. 2km przed metą Tata mówi - "coś masz mało powietrza z tyłu". Patrzę, wszystko gra. Minęło kilka sekund, słyszę dziwne bulgotki w oponie, zsiadam, słyszę jak powietrze uchodzi z opony... Wbity kieł akacji. Wcześniej, jak z Panią jechałem lasem, teraz się "dobił". No to mam spacer. Nic nie zepsuje mi radości z weekendu. Z uśmiechem wracam do dworku, Pani z przerażeniem patrzy na mnie. Zdarza się. Wieczorem ulewa, gramy razem w karty, na rzutniku BMW Championship - golf, a jakże. Rano genialne śniadanie z wiejskich składników. Nie śpieszy nam się, rodzice na spacer, my siadamy z książką (tabletem) na dworze i czytamy. Kydryński w "Dali" uczy mnie, jak patrzeć i widzieć zdjęcia. Podjeżdżamy do okolic Kurzelowa. Idziemy przed siebie w las, z nadzieją, że dojdziemy do Pilicy. Nic z tego. Armie owadów gryzą na potęgę. Spray`e niewiele pomagają. Tu kończymy nasze spacery weekendowe. Było dobrze, było inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz