- Pana obowiązują maseczki? - pyta
- Nie - odpowiada chamsko gość
Ja w szoku. Pani ma rację, jednak koleś by mnie zjadł na śniadanie, ale nie będę pękał przed żoną, no jak to??? Więc odważnie idę za ciosem i coś tam gadam o policji. Gdzieś ma to, co mówię. Oberwało się też sprzedawczyni, która coś tam mamrocze, że nie wymusza maseczek... Mówię Pani, idź na zewnątrz pilnuj auta, zanim zapłacę. Kolesie odeszli, obyło się bez rewanżu. Ufff. Żałosne jest to, jak ludzie ignorują to, co się dzieje.
Po drodze stajemy w malutkiej wiosce Liskowate, jest tam cerkiew. Wychodzę z auta, wyjmuję baterię, wkładam ponownie - tak po awarii włączam teraz aparat. Patrzę, nie działa. Hmm... zaczynam się denerwować. Wyjmuję baterię, czekam, wsadzam - nie działa. Prawie płaczę. Padł kompletnie - myślę sobie. Odruchowo przesuwam przełącznik z off na on - w sumie takie oczywiste, ale nie działało od paru dni - i... aparat się uruchomił!!! Przesuwam na off - aparat się wyłącza. On - włączony. Działa!!! Cud! Aparat sam się naprawił. Jęczę i piszczę z zachwytu. Kalwaria wczoraj, czy to miejsce? Cuda!
Kilka minut później wyładowuję rowery i ruszamy z Jureczkowej. Najpierw solidny podjazd do Braniowa, a później w las. Co za trasa to była. Opiszę tylko kluczowe miejsca.
Łomna - miło, ciekawie, tym bardziej, że tam teren wojskowy. Jednak wzdłuż rzeki jest ładnie. Grąziowa - co za osada.
Zakola rzeki Wiar. Magiczne miejsce. Mieliśmy tam jechać drogą na północ, jednak tej drogi nie widać było. Był za to zielony szlak, którego nie mieliśmy na mapie. Wciskamy rowery. Na małym wzgórzu stary cmentarz, groby z końca XIX wieku. Co za magia miejsca! Pchaliśmy rowery przez tę istną dżunglę, jednak poddaliśmy się. Nie warto, zaś ilość pokrzyw i komarów była nie warta wysiłku. Na moście na rzece Wiar obserwujemy ryby. I to jakie! Ponad półmetrowe okonie. Cudowne miejsce. A we wiosce może mieszka 10 osób? Magia. Jest gorąco, żar leje się z nieba.
Jedziemy na Połoninki Arłamowskie. Byliśmy tam wczoraj, zauroczeni miejscem, wiec wróciliśmy tu. Polany, siano, brak ludzi, przestrzeń. Absolutny must do przejścia lub przejechania. No i na koniec, gdy byliśmy już padnięci - podjazd pod Roztokę. Długi i mozolny pięknym lasem. Nagle na skuterach mija nas dwóch strażników granicznych. Wracając się zatrzymali, wiedziałem, że będzie rozmowa. Jednak nie spodziewałem się, że tak miła. Pan niemal przepraszał, że mnie zatrzymuje, pytał skąd, dokąd, gdzie mam auto. Ostrzegł, by dalej się nie zapuszczać, bo tam Ukraina. Co za miły człowiek! Tak trzymać! Do auta przyjeżdżamy padnięci. Jednak było wspaniale. Jedziemy do Ustrzyk, najpierw do paczkomatu po odbiór mojego Takumara 35 f3.5. Sztuka w stanie mint. Piękny. Później obiad i laba. Ciężki, piękny dzień z cudem technologicznym w Liskowate.
Wieczorem pierwsza runda golfa, dziś WGC.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz