pogoda płata figle. Miał być weekend na Słowacji, Fatra, nic z tego. Pojechaliśmy w niedzielę do Pławniowic, obok jeziora. Tam zaparkowaliśmy auto i pojechaliśmy na rowerach w stronę Góry Św. Anny. Taki był ambitny plan, jednak w trakcie kręcenia zweryfikowaliśmy trasę. Jednak nie długość jest najważniejsza, a fakt wyjścia z domu. W tym roku jeszcze bardziej mi tego trzeba. Nawet na chwilę po południu na rower. Z utęsknieniem czekam, aż Pani wróci z biura, zjemy i jedziemy gdzieś, byle przed siebie. Ok, wróćmy do minionej niedzieli. Pławniowice, na wschód, lasami do Rudzińca. Spory sentyment mam do tego miasteczka, jest tam "nasza" ławeczka, tuż obok dworca, pałacyk, który odkryliśmy w zeszłym roku, jednak tam nie jedziemy. Korci nas Ujazd i szczególnie długi prosty odcinek drogi 426, ma coś w sobie. Nie rozwijamy tam zawrotnych prędkości, jednak jest wiele wspomnień. Tak zakręcamy na północ, w stronę Kluczy i Zimnej Wódki. Co za nazwa! Ale wódka, to mała woda, więc niekoniecznie to kojarzyć się powinno z alkoholem. Co tu dużo pisać, szału nie ma w tych wioskach. Liczy się ruch i spędzony czas. Szkoda, że nie na Słowacji. Podobna posucha była 2 i 3 lata temu, kiedy byłem tak zmęczony robotą, że nie miałem siły pakować się i myśleć, by gdzieś w weekend jechać. Zmiana pracy to była genialna decyzja. To, że pracuję z domu, nie ma związku z tym, co dziś robię zawodowo.
Ten wyjazd zatytułowaliśmy "kaczy magnez". Kaczy, bo po rowerze był Toszek i kaczka. Genialna. Później kafo. Jestem monotonny, ale te miejsca uwielbiam i wspaniale się w nich czuję. Obecny weekend, to znowu deszcze. Taka susza w tym roku, co zrobić. Może jutro uda się wyskoczyć? Jest plan i nadzieja, na wspaniałe odkrycia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz