który to już raz jesteśmy w Cieszynie? Myślałem o tym wyjeździe już w Rwandzie. I proszę. Sobota, 28.12, nocleg zabukowany już w Afryce. Rok temu pierwszy raz z noclegiem, bo przecież na drugi dzień można (a nawet trzeba!) iść w góry. Zamarzyłem, by powtórzyć trasę sprzed kilku lat. Zatem proszę bardzo - zaczynamy od... sklepu. Pani kupuje buty. Poszło dłużej, niż myślałem, no bo naród rzucił się na wyprzedaże. Później jedziemy do Strumienia, na rynek. W aucie czytam historię miasta, którego nie znam. Przypomina mi się coś, że jest tam żywa szopka, ale jej nie widzę. Jakiś kierowca wypożyczonego mercedesa też mnie o to pyta, ale nie wiem. Na rynku wpada w oko restauracja, w której można by coś przekąsić. Ale nie dziś, dziś cieszyńskie burgery na rynku. Strumień daje się poznać z dobrej strony, pusto wszędzie, głucho wszędzie. Kolejnym miejscem na naszej liście są Pielgrzymowice. Jest szaro i ponuro. Na ulicach pojawiają się tylko ci, co muszą, bo mają psa i trzeba z nim wyjść. Stajemy na dużym parkingu przed kościołem, którego historia sięga XIII wieku. Wchodzimy do niego z boku, jesteśmy sami... Ta cisza. Absolutna cisza. Betlejka jest, nawet podświetlona. Wspaniałe miejsce, które zawsze dobrze wspominam. Później Kończyce Małe - zamek i kościół. W nim też cisza. Ktoś idzie na okoliczny cmentarz. Mimo chłodu i wiatru. W planach mamy jeszcze kilka innych miejsc, ale robi się ciemno. Jedziemy jeszcze do Kończyc Wielkich, tam odnajdujemy pałac i wzmiankę o ścieżce zdrowia. Jak ja lubię takie miejsca. Zima, szaro, buro, odwiedzamy miejsca, do których mało kto zagląda. Miejsce to ląduje na mojej poczekalni. Zajrzymy tam za rok. Teraz już do Cieszyna. W tym roku będzie po ciemku. Jest około 16-tej, jesteśmy głodni. Obok rynku mamy spanie. Lokal bardzo przyjemny, gospodarz nas wita i opowiada o tym, co mamy. Chwila odświeżenia i idziemy jeść. Burger Brothers - to jest to. Jednak porcje są ogromne, a nasze żołądeczki ściśnięte po Afryce. Idziemy w stronę Górnego Rynku, po drodze poznajemy kolejne restauracje i hotel... tak, lecą na listę. Później msza i spacer Głęboką. Uwielbiam tędy chodzić, biblioteka, księgarnia, liczne sklepiki. Są jeszcze delikatesy na rynku i ptasie mleczko na wagę. Rarytas. Idziemy na Zamek, skąd roztacza się ładny widok na Olzę i czeską stronę miasta. Pani dostrzega oświetlony deptak wzdłuż Olzy... tak, lista. Pod Zamkiem jest herbaciarnia... oj tak. Tu spędzamy sporo czasu. Kapitalny klimat i napoje. Hitem dnia,a raczej nocy jest napój (czy to już kawa, czy jeszcze herbata?) o nazwie Boliwia. Docieramy do hostelu, tam czytamy książki do północy. Zachciało mi się wtedy popatrzeć na Cieszyn. I co widzę? Ciekawostka - 4 bloki w oddali, znam je. W 3 z nich w tych samych mieszkaniach na 10-tym piętrze świecą się świtała, reszta zgaszona. Taki drobiazg.
Wstajemy około 7, idziemy na śniadanie i ponad godzinę jedziemy do Złatnej. Chcemy iść na Lipowską. Pierwszy raz zimą, niebieskim szlakiem. Śniegu jest naprawdę sporo. Wchodząc już nieco wyżej, jest go po kolana. Trasa przetarta, co cieszy. Kilka osób widzimy gdzieś tam przed nami. W pewnym momencie wydeptana trasa idzie prosto a szlak skręca. Idę nie po szlaku. Jednak jakieś 500 metrów dalej ktoś zawrócił. Śniegu po pas. Zerkamy na mapę. A może przetrzemy do żółtego szlaku? Próbujemy, jednak po kilkunastu metrach dajemy sobie spokój, nie warto. Bardzo trudno się idzie, nic dziwnego. A na polanie, która dzieli nas od żółtego, będzie go jeszcze więcej. Wracamy do niebieskiego szlaku. Tu spotykamy grupkę innych turystów. W sumie jest na 11. Idziemy niebieskim szlakiem. Po kwadransie dochodzimy do końca przetartej ścieżki. Tu zaczyna się zabawa... Jeden chłopak idzie pierwszy, ambitnie przeciera. Po kwadransie pada ze zmęczenia, nie dziwne. Drugi kolega zajmuje jego miejsce. Widzę, że się męczy, oferuję zmianę. Idę. Też długo nie pociągnąłem. Pani wskoczyła na miejsce lidera. Śniegu od pasa po pachy. Ogrom! A wystarczy lekko zejść... wpada się w biały puch. Robimy sobie dłuższą przerwę. Idziemy już jakieś 2 godziny, a nie mamy jeszcze połowy trasy. Z tej jedenastki wykruszają się powoli osoby. Została szóstka. Idziemy z Panią przodem, śniegu po pachy. Ekipa patrzy na mnie, chcą iść na dziko pod górę do żółtego. Odradzam. Wejście pod górę dziś w tych warunkach nie ma sensu, bardzo ciężko się idzie. Doszli jakieś 40-50 metrów i się wrócili. My także postanowiliśmy się zawrócić. nie lubię tego, ale skoro jest 14-ta godzina, nie mamy połowy i trzeba przecierać. A za moment robi się ciemno. Tak bywa. Namęczyliśmy się strasznie, ale jest frajda. Dwa dni później dowiedziałem się, że czarny szlak z huty jest przetarty. To był dzień! Pierwszy zimowy dzień w Beskidzie. Wracając jedziemy przez Bielsko, jemy w Dworku i widzę choinkę. Miejsce zimowego kultu, obowiązkowe do zwiedzenia.
.
Sylwester minął spokojnie, Pani nazwała go słabym. Trochę muzyki, film "Kursk", książki... Fajnie było. Dziś Nowy Rok, oby nie był gorszy, bo ten mijający był fantastyczny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz