a tu taki widok. Ślady Miśka. Pani w pogotowiu, ja też nie zamierzam udawać nie wiadomo kogo, trzeba uważać i tyle. Na dziko raczej bym nie chodził. Od czasu do czasu na drzewach tabliczki z ostrzeżeniem przed Miśkami. Beliańska Dolina - nie przesadzę, ale chyba najładniejsza, jaką szedłem na Słowacji i w Polsce. Światełko cudowne, zielono dookoła. Ładne łąki, z których wyrastają strome góry i skały. Idzie się długo po asfalcie, jakieś 2 godziny. Może to męczyć, ale idąc "tam" - mnie nie męczy, mnie raduje takie otoczenie. Docieramy do chaty Havranovo, gdzie pijemy Kofolkę i pytam się o rezerwację noclegu, bo na mapie wygląda to super - wszędzie blisko. Później już tylko do góry. Ale jakże inna forma jest, niż tydzień temu. Wtedy alergia i tabletka mnie kompletnie osłabiały, teraz jest energia. Okazji do zdjęć nie brakuje, podobnie też i do picia wody. Strumieni wokoło jest sporo. Przypomina mi się, by kupić lifestraw, przyda się, szczególnie na długich wyprawach. Na przełęczy pod Borisovem zaczyna się festiwal widoków, Ploska na pierwszym planie. Później, jak ja to mówię, można się uczyć geografii - Pilsko z Babią - jest, Tatry Wysokie - jest, Choczańskie - są, Niżne - też. Pięknie. Jest zimno, są chmury i dobrze, zdjęcia przez to są tylko ładniejsze. Wielka Fatra naprawdę jest wielka i piękna. Chata pod Borysowem - kofolka, chwila przerwy, kilka osób dookoła się krząta. Ciśniemy na szczyt. Jej, jak mi to przypomina Fiordland i wejście na Mt. Alfred. Kochana góra tam daleko, na którą kiedyś wrócimy, bo wracać trzeba. Wejście na Borysow zajmuje jakieś pół godziny. Mapy.cz pokazują 13.5km... teraz trzeba wrócić do auta. Jest 14.30. Co za piękna trasa. Nie chce się wracać. Jak to jest, idzie się 5 godzin, by na szczycie pobyć tylko 15 minut. Co za pokręcona pasja... Chwila przerwy, zdjęcia, chwila zadumy i radości z pobytu w tak wyjątkowym miejscu, bo ma ono coś w sobie. Pamiętam przed laty tylko spojrzeliśmy na Borysow, w chacie nic nie kupiłem, bo nie miałem Euro... Kiedy to było, ile rzeczy dookoła się zmieniło. Schodzimy. Długa trasa. O 15 byliśmy pod Chatą, o 18 z minutami przy aucie. 3 godziny z kawałkiem 13km, mając już tyle samo w nogach, nieźle. Padałem. Sporo litrów wody wlaliśmy w siebie. Zejście było równie ciekawe, inne słońce, inny obiektyw, więc jakbym miał inne okulary, przez które patrzę na świat. Długa, trudna trasa, ale na pewno nie nudna. Czy bym przeszedł ją jeszcze raz? Absolutnie! Numer dwa w tym roku, po zimowych ekscesach na Rycerzowej. Mała ryska na szkle, że wciąż nie ma tylu kwiatów na Fatrze, ile zazwyczaj było o tej porze roku, ale cóż, wiosna dopiero tam zawitała. Krokusy dopiero się pojawiają.
Wracając wchodzimy do Billi w Martinie, to legenda już. Zawsze jakiś rarytasik sobie przywieziemy. Szkoda, że w kraju nie mam takiego wyboru. Piękny dzień. Padam, zasypiam, źle śpię, budzę się co chwila. Rankiem jemy śniadanie, idziemy do kościoła. Co ciekawe i niesamowite na tablicy przed kościołem wisi lista proboszczów parafii, tej parafii. Zaczynając od 12 wieku. Nieprawdopodobne. Po mszy wracamy do domu. Marzy nam się kawa w Bielsku, w Akwarium, już ją czuję, już smakuję... a tu piszą, że tunel zamknięty, jedziemy przez Cieszyn. No dobra, znamy tam jedną taką kawiarnię. Pytam - "jakie ziarna macie". Ten za ladą - "yyy eee aa a jakie mają być?"
Zwykle wychodzę, ale odpowiadam mu - no jak to jakie, z Etiopii, Kenii... z Tesco...
Pan upewnia mnie, że ma z Afryki ziarna, Pani wierze dripa, jak moccę. Błąd. Lura, totalna lura. Jeszcze się pyta przy wyjściu, jaka była kawa. "Słaba" - odpowiadam zgodnie z prawdą. Wieczorem w domu Premiere League i tryumf MC. To był weekend. Wspaniały! Nie mogę się doczekać powrotu na Wielką Fatrę, wspaniałe miejsca.
.
Wizy załatwione, bilety kupiłem dosłownie przed chwilą. Kolejną ekspedycję czas zacząć! Szczegóły niebawem. Będzie niesamowicie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz