weekend majowy miał być inny. Wielkie powrót w Izery, trasy zaplanowane od dwóch lat, czeskie Izery, czeska kuchnia... no ale tak to bywa. Tata dzwoni dzień przed wyjazdem, pyta czy aby na pewno jedziemy, no bo pada. Haha, na pewno... ale coś pokusiło sprawdzić. Jedna prognoza - leje, druga, też coś nie coś. Patrze na niemiecką na Drezno, na czeską na Liberec... to samo. Deszcze. Za daleko, aby mieć 2 dni słońca i resztę przesiedzieć w domu. Jedyne miejsce z górami bez deszczu to Martin i okolice. Fatra! Nie jest źle. Szybki rzut oka na booking, jest nocleg. Pakujemy się. A w zasadzie już byliśmy w poniedziałkowy wieczór. No i jak to zwykle bywa, ja na Słowacji, a Liga Mistrzów gra. Gdzie ja obejrzę? Tak bywa. Fatra - dzień 1! Mały Krywań. Patrzę na bloga, nie widzę, nie słyszę, znaczy - nie byliśmy. Opcja była taka - pójdziemy jeszcze dalej, na Wielki Krywań. Zaczynamy w Dolinie Kur, obok wioski Dolna Tizina, mała urocza wioska w słowackim stylu, gdzie czas płynie inaczej. Kto był, to wie jak jest. Lokal, jak na standardy słowackie, naprawdę trzyma poziom. Ale góry. 9 rano, parking, niebieski szlak. Pierwsza dłuższa wyprawa od Sumatry, jakby nie było. Plany ambitne, zobaczymy jak będzie. Upału nie ma, a szczyty Fatrzańskie ośnieżone. Prawdziwy test dla mojej Leici 15mm. Idziemy gęsty lasem, po stanie ścieżek stwierdzam, że tłumów tu nie ma. W górach spotykamy dwie grupki polskich turystów. Po raz kolejny się okazuje, że Fatra to strome i dzikie tereny. Forma jeszcze nie ta, idziemy wg planu, nie da się nic przyśpieszyć. Tuż przed Przełęczą Priehyb idziemy już w śniegu, raz zapadłem się po pas. Północne zbocza nadal ośnieżone. Tam, gdzie śniegu brak, wychodzą z ziemi krokusy. 1. maja. No proszę. Wiosna spóźniona o miesiąc. Liczyłem, jadąc tu, że sfotografuję kwiaty i zioła, a tu nic z tego. Za parę tygodni. Na Przełęczy wieje, zimno. Ubieram kurtkę i rękawiczki. Żeby było śmieszniej, mam 2 różne i 2 prawe. Ale co tam, jak będzie trzeba to i skarpetkę założę na dłoń. Są momenty, kiedy po prostu muszę przestać dbać o to jak wyglądam, a priorytet kładę na to, by mi było wygodnie. Mała Fatra. Szczyt zdobyty. Siadamy tuż za nim, aby nie wiało. Wielki Krywań ponad godzinę drogi. Jest po południu, uznajemy, że nie idziemy na niego, jak dobrze pójdzie, jeszcze kilka razy tu będziemy w tym roku, poza tym byliśmy już na tym szczycie. Kierujemy się na wschód. Przed nami 3 wspaniale wyglądające górki - Stratenec, Białe Skały i Suchy. Jakbym powiedział, że to był spacerek, to bym skłamał. Zmęczenie dawało znać o sobie. Tłumaczę to sobie alergią, rano wziąłem tabletki. Na wskutek czego pierwszą część dzisiejszej trasy przeszedłem z zawrotami głowy. Jak doszliśmy już do Przełęczy pod Suchym nie chciało nam się schodzić do chaty, zatem laba. Leżymy na słońcu. Zejście do drogi prowadzącej do auta też było ciekawe, bo plan był by iść na dziko. Na dziko na Fatrze? Trzeba uważać. Miśków tu jest sporo, a dziś już ślady i odchody ich widzieliśmy. Dojrzeliśmy stosunkowo szeroką dziką drogę w dół. Pani się waha, niemniej to najszybsza i najlepsza droga do auta. Uwielbiam takie ścieżki, jednak ryzyko jest. Stroma prosta stara droga leśna, już zarośnięta, ale nie tak, by nie dało się nią iść. Doszliśmy. Później przejście przez rzekę i już jesteśmy niemal przy aucie. Tak minął nam pierwszy dzień na Fatrze w tym roku. Było trudno, słaby byłem, pewnie to wina alergii i leków - na coś trzeba zwalić winę. Wracamy tu niebawem! Powrót do domu i myślimy jak tu obejrzeć mecz Tottenhamu.
.
Komputer poskładałem, chodzi wspaniale. Assasin Creed pochłonął nas, nigdy w takie gry nie grałem, a tu proszę. A jeszcze parę innych tytułów chodzi po głowie, w tym Fifa. Lightroom - bajka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz