graliśmy w karty do późna, spotify dawał radę, leciały klasyki - The Beatles, 70s, później Queen. Frediego inaczej słyszę po obejrzeniu Bohmian Rapsody, niemniej ta piosenka będzie dla mnie zawsze poniżej Brothers in Arms, w kategoriach topu wszechczasów. Rano śniadanie, żal odjeżdżać, ale przed nami wspaniały dzień. Na pierwszy ogień - "nasza tajna polanka", skoro tajna, to nie podaję, gdzie ona jest. A jest piękna, odkryliśmy ją przypadkowo, od tego czasu jesteśmy tam co roku. By pobyć. Latem i jesienią jest tam prawdziwa uczta - poziomki, jabłka, czereśnie i grzyby, choć tych nie cierpię. Wielka radość dla mnie, że Rodzice są tam również z nami. Później Javornik, zamek na górze i - perełka i odkrycie zarazem tej wyprawy - czyli to, co jest za zamkiem, park i łąki zamkowe, czerwony szlak idący na południe. Hidden Gem tych rejonów. Mamę bolała noga, więc za długo nie pochodziliśmy. Ale wrócimy tam i to najlepiej na rowerach. Trawy co prawda nie przycięte, dość dziko, ale cudowne miejsce. Na mapie wyglądało tak niewinnie... Gigant. Później Niemcza, wszyscy mówią, by pojechać do arboretum, tośmy pojechali. Sukces ich tam przerósł. Teraz robią drogę i oby miejsca parkingowe. Wieśniacka obsługa, korki w niedzielne popołudnie, zawrót. Ale skoro byliśmy już w Niemczy, to hop na rynek. Biedna mała wioska z kilkoma atrakcjami turystycznymi. Nic poza tym. To był nasz ostatni punkt na trasie. Powrót w deszczu, ale w domu już słońce. Niedosyt był, więc poszliśmy pobiegać. Super weekend!
.
Dziś cały dzień Bielsko Biała służbowo, martwię się o weekend, patrząc na stan wód. A chcemy na rower iść, oj piękna trasa się szykuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz