noc w Cieszynie była taka sobie, ale warto było. Nie trzeba wracać do domu, by znowu jechać w góry. Po szybkim śniadaniu pojechaliśmy w stronę Rycerki Kolonii. Bielsko - bez śniegu, Żywiec też, ale już za nim było tego białego coraz więcej. Po minięciu Rycerki Dolnej jedziemy już po lodzie. Poruszamy się bardzo wolno niemal jak bobslej otoczeni po obu stronach bandami ze śniegu. Próbujemy znaleźć miejsce na parkingu u podnóża Wielkiej Raczy, przy żółtym szlaku. Jest 10-ta. Nie ma szans. Zwały śniegu zajmują blisko pół parkingu. Szkoda, że śniegu nie wrzucono do rzeki. Zawracamy na wąskiej drodze, tak, że zderzaki trzeszczą, na styk. Na przystanku autobusowym też nie, odradza nam to kierowca busu, zatem jedziemy w stronę Przegibek, tam było miejsce. Nie ma zimno, jest jedynie jakieś -5. Idziemy jedyną przetartą drogą na Przegibek, tędy jeżdżą samochody ze schroniska. Droga jest nie tylko przetarta, ale także solidnie ubita. A to oznacza jedno - zjazd na sam dół na naszych jabłkach. Zaspy dochodzą do 2 metrów. Z oddali gdzieś w okolicach Bendoszki dochodzą nas głosy. Widzimy grupę może 5 lub 6 osób, które mozolnie, chyba na nartach próbują się dostać w stronę szczytu. Widać, że się męczą. Sama Przełęcz otulona w śniegu. Śnieżne korytarze zaprowadzają nas do budynku, tam sporo osób. Pijemy herbatę, coś zjadamy. Klimat - genialny jak zawsze. nie ma roku bez Przegibka. Później decydujemy się na wejście na Bendoszkę. Trasa nie jest w pełni przetarta. Ktoś szedł, skuter śnieżny jechał, da się iść. Wiata na szczycie jest do połowy zasypana. Widok - cudowny, jak to zimą. Beskidy, Babia, Fatra no i Tatry. Ładnie. Jak zwykle żałuję, że nie wziąłem teleobiektywu, ale wolę nosić dodatkowy polar, niż obiektyw. Jesteśmy sami. Wcześniej były tu 2 osoby na skuterach. Mimo ferii niewiele osób w górach. Komunikaty w mediach o zasypanych wioskach beskidzkich odstraszyły turystów, i dobrze. W większości przypadków takie komunikaty są mocno przesadzone. Idziemy jeszcze pochodzić po samej przełęczy, zawsze to miejsce zimą inspiruje do fotografii. Śniegu jest po sam płot, który daje o sobie znać tym, że kilka jego centymetrów wystaje ponad poziom śniegu. Cisza. Na stoku również nie ma nikogo, jest cały dla nas. Hulaj dusza! Działo się. A do tego zrobili jeszcze muldy. Ubaw po pachy. Wracamy do schroniska, zagrzać się, jemy kluski na parze z gorącymi malinami i zjazd do auta. Ostrożnie, jeśli z dołu pojedzie auto lub cokolwiek innego, już po mnie. Cudowny dzień, jak i cały weekend!
.
Dzień później na dwa dni jadę do Stolicy, szkolenie. Jest dobrze! Skończyłem słuchać "Wojnę futbolową" Kapuścińskiego w wykonaniu Krystyny Czubówny. Genialna książka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz