Medan to miasto, które nie śpi. Niemal całą noc coś grało, tańczyło, trąbiło. Widno jest jak każdego dnia o 6.30, a już o 7 ulicą szedł orszak z trąbkami i bębnami. Dziś wylatujemy, prawie wszystko spakowane. Rano śniadanie, wreszcie normalne! 5 gwiazdek do czegoś zabowiązuje. Sera i szynki nie jedliśmy od 3 tygodni. O 9 idziemy na miasto, by wrócić do hotelu o 11, wziąć prysznic i posiedzieć w lobby. Po wyjściu hotelu natychmiast czujemy żar lejący się z nieba, mimo wczesnej pory. Pierwsze kroki kierujemy ku małemu skwerowi Lapangan Merdeka, na którego patrzymy z okna. Tam ciągle coś się dzieje. Kilka osób zbiera pieniądze na modlitwę za ofiary trzęsienia ziemi w??? Inni grają w piłkę, słyszę "where are you from", "hello mister", " Polandia? Lewandowski!" I tak w kółko. Zachciało mi się pokopać w piłkę, skoro zachęcali, dałem Pani aparat i plecak stanąłem w kółku i pokopałem z kilkoma chłopakami. Jakie to kopanie, podaj piłkę, przyjmij piłkę, oddaj, taka tam rozgrzewka. Trwało to 10 minut, byłem absolutnie mokry jak spod prysznica, nie wiedziałem, w który skrawek mojej bluzy mam się wycierać. Idziemy na dworzec, w trakcie budowy, jednak za nim już jest inny świat - smród, bród... Są i bezdomni. Mijamy mały targ książek i brniemy dalej w biedne dzielnice. Ten sam widok od wielu dni. Co to za urlop? - zastanawiamy się. Widzimy prawdziwy świat, wszak większość ludzi na świecie w żyje ubóstwie. Fakt, nie było na tym urlopie miejsc w stylu ach i och, jednak poznawanie świata z perspektywy mojej cudownej i zawsze a pierwszym miejscu Nowej Zelandii wypaczy obraz tej planety. Człowiek docenia co ma i gdzie żyje, jak przejdzie się ulicami chociażby Medan...ulica? Gdzie na ulicach są bezdomni, wzdłuż drogi płyną ścieki, wszędzie tłumy i parno, a za chwilę pada. Nie możemy narzekać, zobaczyliśmy coś nowego, co nie urzeka i powala. Widzieliśmy sporo i to nam wystarczy. Wracamy o 11 do hotelu, mokrzy z potu, prysznic, ostatnie pakowanie i wyczekowujemy się. 3 godziny w lobby. Nie jesteśmy głodni na tyle, by wyjść z klimatyzowanego hotelu na gorące i deszczowe miasto.
Czas mija szybko. W 15 wyjeżdżamy taksówką na lotnisko, a po godzinie już tam jesteśmy. Lotnisko jest ciekawe, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jest dziś więcej czasu, by się temu przyjrzeć. Trzy tygodnie temu jak ty przylecieliśmy, zrobiło na nas potworne wrażenie. A tu proszę, 4 gwiazdki w rankingu, zaraz po Changi. Lotnisko duże, czyste i przestronne. Kilka sklepów. Mało ludzi się przewija, co mimo wszystko nie dziwi, na wyspie nie ma wielu atrakcji, a do bogatych nie należy. Wczekowujemy się. Zastanawiałem się, jak to będzie. Na Okęciu nie było z górki, pan miał problemy z nadaniem bagażu o wadze 29kg. A tu proszę, taki odległy Medan, miła pani od razu drukuje, co należy, oferuje miejsca przy wyjściach ewakuacyjnych (co oznacza więcej miejsca na nogi) informuje jedynie, że ostatni lot jest jakaś inną linią (PLL) z Amsterdamu i musimy sobie boarding pass załatwić. Żadnych problemów. Kontrola osobista - gładko. Jeszcze ostatnie zakupy i lecimy Silk Air do Medan. Lot króciutki, godzina. Hallo LOT?! Panie stewardesy, mimo że chodzą w dziurawych rajstopach, na co przykro patrzeć, dwoją się i troją, by umilić życie pasażerom - serwują gorące i zimne napoje, przekąskę i owoce. Daleka Sumatra, trzeci lub czwarty świat. Co dostaje pasażer w LOCIE Warszawa - Londyn, który trwa dwie-trzy godziny? Malutkie prince polo, tylko tyle. Wstyd. Changi za bardzo nie nacieszyliśmy się. Nie Medan wylecieliśmy z pół godzinnym opóźnieniem, zostaje półtorej do przesiadki, co jeśli jesteś na innym terminalu na Changi oznacza, że trzeba zasuwać. Już po wyjściu z rękawa obsługa czekała na przesiadkowiczów informując którędy biec. Długo prosto, później na bus. Wychodzimy na przystanek, bucha żar. Północ, 30 stopni, niemal równik. Nie da się żyć. Wchodzimy do busa, klima na maksa. Podchodzimy pod bramkę, zaczyna się boarding. Szkoda, że tak, lubię chodzić po Changi, wiele miłych wspomnień, nasze centrum przesiadkowe. Lot do Amsterdamu, A350, a liczyłem na dreamlinera. Po kolacji tabletka i spanie. Plan jest prosty - w okolicach Indii zasnąć, przelecieć Himalaje i Pakistan (bo tam buja), wstać w okolicach Turcji i coś pooglądać. Mniej więcej tak się działo, gdy piszę te słowa, jesteśmy nad Rumunią. A350 jest niezwykle cichy, dopiero później wyczytałem, że zmodyfikowany A350 poleci na najdłuższy lot na świecie między Singapurem i Nowym Jorkiem.
Amsterdam, Schipol. Wioska smerfów, jak to mówię. Europa. Cieszyć się, czy płakać? W Amsterdami szybko dowiadujemy się jak zdobyć boarding pass, jest automat, skanuje paszport i proszę, mamy bilety do Warszawy. Później sklepy, łażenie, słowem - normalne lotiskowe życie, oby ten czas jakoś zleciał. Jest i nasz samolot. Słychać głosy rodaków... jak to śmiesznie brzmi po kilku tygodniach "tam". Ale najciekawsze przed nami. Lecimy. W pewnym momencie zaczyna rzucać - o rany, jaki ja tego nie nawidzę. Sygnał - zapiąć pasy. Po chwili pilot mówi, że będą turbulencje... Przez chwilę pomyślałem, że nie dolecę. Nie mam zaufania do LOT-u. Chwilę potem alejką środkiem samolotu przechodzi wysoki mężczyzna, w białej pomiętej i pobrudzonej koszuli, która wystaje niechlujnie ze spodni. Pilot? - myślę sobie. No jak, skoro buja i rzuca łajbą, to jak mógłby wyjść. Samolot znacząco skeca w prawo - oho - myślę sobie - omijamy miejsce bujania. Istotnie, ustało, ja się uspokoiłem, a ów pan w koszuli to po prostu steward! Ale co dalej - bierze on koszyk wiklinowy, w którym jest kilkanaście batoników (tak, tych najmniejszych z możliwych!) i idąc wzdłuż pokładu obraca się raz w lewo raz w prawo i pyta, czy ktoś ma ochotę na odrobinę słodkości. W tym niechlujnym stroju. Dramat. Co chwila z głośników wydobywają się komunikaty - kupcie sobie coś do picia, latamy do USA, wyrabiajcie wziy, kup pocztówkę dla Powstańców - taki ogłoszeniowy lot. Wylądowaliśmy, a tuż przed zetknięciem się z ojczystą ziemią mieliśmy okazję podziwiać Puszczę Kampinoską. Widok robi wrażenie. Gdzie tam dom? Jeszcze nam zejdzie trochę. Gdzie nasza walizka? Nie ma. Shit, tego się bałem. Nie przyleciała. No nic, przerabiałem to już lata temu wracając pierwszy raz z Nowej Zelandii. Biuro zagubionego bagażu - kolejna ciekawostka, rodem z PRL. Poziom empatii pracowników biura turla się po glebie, dno. "Nie ma, to nie ma, doleci" - w jednym zdaniu mogę podsumować przekaz. Nie ja jedyny wściekły nie tylko na brak bagażu, ale na poziom obsługi. Ja jadę do domu, a co inni mają powiedzieć, jak tylko się przesiadają? Wypełniłem co trzeba, mam czekać. Pani na wyraźne moje żądanie łaskawie gdzieś zadzwoniła, coś tam wstukała, mowi mi, że nie wiadomo, gdzie jest bagaż. Brak informacji. Nieco zawaliłem, bo zamiast szlajać się po sklepach na Schipol, mogłem sprawdzić gdzie jest bagaż. 21 wiek, nie wiadomo, czy w ogóle wyleciał z Sumatry. Moje przypuszczenia są takie, że w Warszawie nie ma integracji systemów z innymi, gdzie można to wyszukać. No nic, kolejka podmiejska i z plecakami już na ojczystej ziemi jedziemy na Centralny. Smród ten co zwykle, bilety do domu i jedziemy. Rodzice na na już czekali na peronie. Ten widok - bezcenny. Wpadamy w ich ramiona. Jak to cudownie, że na nas czekali.
Historia z bagazem jest dużo ciekawsza, przez kolejne 3 dni sprawdzałem na stronie www i telefonicznie co z nim - za każdym razem głucha cisza, bez śladu. Aż tu 4-tego dnia przyszedł SMS, że jest w Warszawie. Ha! w jakim stanie? Ja tam miałem nie tylko swoje rzeczy, ale także owoce. Bagaż przywiózł kurier, bez jednego kółka - praktycznie do wyrzucenia. Owoce dało się zjeść. Tym samym zamknęliśmy rozdział pt. "Sumatra".
Kilka słów podsumowania - był to zdecydownie najtrudniejszy wypad w naszej historii. Dżungla jest cudowna i piękna, ale pod warunkiem, że jesteś dobrze przygotowany do trudów wyprawy, tu mam na myśli organizację samej ekspedycji w dzicz, ludzi i ekwipunek. My nie mieliśmy tego szczęścia, ale co przeżyliśmy, to nasze. Czy dało się to lepiej zorganizować zdalnie z Polski? Wątpię. W lasach Sumatry jest pięknie i warto próbować! Azja Południowo-Wschodnia to zdecydowanie nie nasz rejon, z kuchnią, której nie tolerujemy i sposobem życia, który jest daleki od naszego minimum, a możemy znieść sporo. Kawa cudowna, ale nie można tego powiedzieć o innych potrawach, czy klimacie. Jest trudny, częste deszcze i wilgotność powodują, że dłużej organizm się regeneruje. Czy żałuję wyjazdu? Jak zawsze - absolutnie nie, pewnie, że było warto. Ale na tym w tym rejonie świata poprzestaniemy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Etykiety
Adršpach
(1)
Albania
(39)
Alpy
(9)
Alpy. UFO
(1)
Australia
(82)
Austria
(18)
B&W Photo
(132)
Babia Góra
(4)
Bałtyk
(1)
Barcelona
(22)
Beskid Makowski
(1)
Beskid Mały
(5)
Beskid Niski
(29)
Beskid Sądecki
(3)
Beskid Śląski
(16)
Beskid Śląsko-Morawski
(17)
Beskid Wyspowy
(4)
Beskid Żywiecki
(97)
Będzin
(1)
Białoruś
(4)
Biebrza
(10)
Bielsko Biała
(21)
Bieszczady
(28)
Bory Stobrawskie
(3)
Bory Tucholskie
(7)
Boże Narodzenie
(13)
Bratysława
(1)
Broumowskie Ściany
(2)
Bryan Adams
(3)
Brzeźno
(2)
Bytom
(1)
Chorwacja
(8)
Chorzów
(3)
Chudów
(1)
Cieszyn
(11)
Czechy
(60)
Częstochowa
(5)
Dolina Baryczy
(7)
Dolinki Krakowskie
(1)
Dolomity
(11)
dżungla
(10)
fotografia
(5)
Francja
(13)
Gdańsk
(7)
Gdynia
(1)
Gliwice
(7)
Goczałkowice
(4)
golf
(2)
Gorce
(1)
Góra Św. Anny
(6)
Góry Bardzkie
(3)
Góry Bialskie
(4)
Góry Bystrzyckie
(8)
Góry Choczańskie
(4)
Góry Izerskie
(29)
Góry Kaczawskie
(3)
Góry Kamienne
(1)
Góry Ołowiane
(1)
Góry Orlickie
(2)
Góry Sanocko-Turczańskie
(1)
Góry Słonne
(4)
Góry Sowie
(9)
Góry Stołowe
(6)
Góry Sudawskie
(1)
Góry Świętokrzyskie
(2)
Góry Wałbrzyskie
(1)
Góry Wsetyńskie
(1)
Góry Złote
(9)
GR 20
(10)
Hiszpania
(22)
Holandia
(1)
Indonezja
(36)
Istebna
(2)
Jeseniki
(11)
Jura Krakowsko-częstochowska
(9)
kajaki
(5)
Karkonosze
(3)
Katowice
(14)
kawa
(1)
Kędzierzyn Koźle
(1)
Klimkówka
(1)
Kłodzko
(1)
Kobiór
(4)
Korona Gór Polski
(1)
koronawirus
(10)
Korsyka
(13)
Kraków
(12)
Kruger
(3)
Kudowa Zdrój
(1)
Kuraszki
(3)
Lądek Zdrój
(3)
Leśne portrety
(2)
Liswarta
(3)
Litwa
(1)
Lubiąż
(1)
Lublin
(1)
Luciańska Fatra
(5)
Łańcut
(1)
Łężczok
(1)
Łódzkie
(7)
Magura Spiska
(2)
makro
(40)
Mała Fatra
(17)
Mała Panew
(1)
Małe Karpaty
(2)
Masyw Śnieżnika
(7)
Mikołów
(2)
Morawy
(17)
Moszna
(1)
namiot
(3)
Narew
(1)
nba
(1)
Niemcy
(4)
Nikiszowiec
(4)
Nowa Zelandia
(108)
Nysa
(1)
Odra
(1)
Ojców
(1)
Opolskie
(17)
Osówka
(1)
Ostrawa
(3)
OverlandTrack
(8)
Paczków
(1)
Pasmo Jałowieckie
(2)
Pazurek
(1)
Piłka Nożna
(1)
Podlasie
(47)
podróże
(6)
Pogórze Izerskie
(4)
Pogórze Kaczawskie
(72)
Pogórze Przemyskie
(1)
pokora
(1)
Praga
(20)
Promnice
(1)
Przedgórze Sudeckie
(3)
Przemyśl
(1)
Pszczyna
(11)
Pustynie
(1)
Puszcza Augustowska
(9)
Puszcza Białowieska
(14)
Puszcza Kampinoska
(1)
Puszcza Knyszyńska
(9)
Puszcza Niepołomicka
(2)
Puszcza Solska
(1)
Puszcze Polski
(27)
Racibórz
(2)
rower
(152)
Roztocze
(6)
różne
(164)
RPA
(68)
Ruda Śląska
(2)
Rudawy Janowickie
(5)
Rudy Raciborskie
(34)
Rwanda
(18)
Rybna
(1)
Rybnik
(3)
Rzeszów
(2)
safari
(2)
Singapur
(3)
Słowacja
(55)
Słowacki Raj
(2)
Sopot
(2)
street
(122)
Strzelce Opolskie
(1)
Suazi
(4)
Sudety
(23)
Sudety Wschodnie
(11)
Sumatra
(35)
Suwalszczyzna
(2)
Szałsza
(1)
Szklarska Poręba
(1)
Szlak Orlich Gniazd
(2)
Śląsk
(36)
Świętokrzyskie
(7)
Tarnowice
(1)
Tarnowskie Góry
(4)
Tasmania
(81)
Tatry
(38)
Tatry Bielskie
(1)
Tatry Niżne
(12)
Tatry Zachodnie
(25)
Toruń
(1)
Toszek
(4)
Trójka
(1)
Turcja
(2)
Tychy
(1)
Uganda
(32)
Ukraina
(7)
USA
(29)
Ustroń
(1)
Warszawa
(8)
Wenecja Opolska
(3)
Wiedeń
(1)
Wielka Fatra
(21)
Wielkopolska
(1)
Wigry
(2)
Włochy
(13)
Włocławek
(2)
Wrocław
(5)
WTR
(4)
wwe
(4)
WWE Smackdown World Tour 2011
(4)
Zabrze
(3)
Ząbkowice Śląskie
(1)
Zborowskie
(2)
Złote Hory
(1)
Złoty Stok
(1)
zmiana
(4)
Żelazny Szlak Rowerowy
(1)
Żywiec
(2)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz