piątek, 23 listopada 2018

Ekspedycja Sumatra - dzień 14 (21.09) - Mount Kemiri - dzień 2

Noc była nawet spokojna. Każda noc pod namiotem jest lepsza od tej w Ketambe. Chłopaki z foli zbudowali nam ochronę przed deszczem i po tabletce znowu urwało mi się. Po podeście chodziła mysz, huk w metalowy dach obudził mnie po raz drugi tej nocy. Poza tym - dobra noc. Śniadanie, czyli banana pancake z ananansem. Suprim od rana wlepiony w telefon, co doprowadza mnie do szału. Ruszamy o 9, dookoła latają hornbills na skraju dżungli. Jest gorąco. Plan jest, że idziemy na 2200, tam rozbijamy obóz, bo jest blisko woda - podobno, jutro atakujemy szczyt. Droga wiedzie stromo pod górę. Męka. Idzie się zupełnie inaczej, niż w naszej części świata. Wilgotność, temperatura plus nachylenie terenu. To miał być ciężki dzień, stał się zdecydowanie najcięższym w naszej karierze. Powyżej 1300 metrów jest już prawdziwa dżungla. Przede mną idzie przewodnik, idzie i gapi się w telefon, zamiast chociażby maczetą udrażniać trasę, która momentami jest wąska. Nagle... łup! Coś walnęło mnie w głowę. Patrząc pod nogi, nie widziałem gałęzi. Przewodnik z telefonem pognał do przodu, a mnie zamroczyło na parę sekund. Językiem szybko sprawdzam uzębienie, żadnych strat, jestem świadom, można iść. Moja Pani już była przy mnie, ale żadnych uszczerbków nie było. Dziś jeszcze 3 razy huknalem się w głowę. Zwróciłem uwagę przewodnikowi uwagę, by zajął się robotą na szlaku, a nie przeglądał fejsa. Dziś kilkukrotnie dostrzegliśmy pułapki stawiane przez ludzi, potrafią zabić zwierzę, ale niektóre zranią poważnie i człowieka. Często widać ślady miotania się zwierzęcia, często takie zwierze umiera w mękach i jest zjadane nie przez człowieka, a drapieżników. Skoro o nich mowa - dostrzegamy odchody tygrysa. Nasz przewodnik kompletnie nie zna się na górach, ale na zwierzętach - dość dobrze. Jest wszak naukowcem. Tak, żyją w tej części tygrysy, jednak ich węch pozwala wyczuć człowieka na pół kilometra i zazwyczaj omijają ich obozy. Ciśniemy do góry. Jestem tak mokry i zmęczony, że moja kreatywność fotograficzna spada do zera. Sięgam po telefon i pstrykam, zresztą krajobraz jest bardzo zbliżony, wszedzie gęsto, wszedzie różne rodzaje zieleni. Około godziny 13-tej nieco oddaliliśmy się od naszych tragarzy, Suprim zarządził przerwę. Po czym stwierdził, jak doszli, że zjemy lunch. Jaki znowu lunch! Myślę sobie. Mamy do obozu 200 metrów przewyższenia, a dla nich nastała pora lunchu. Kompletna głupota. Oczywiście czekając na tragarzy nos w telefonie, mimo że zasięgu już dawno nie ma. Zastanawiam się kto tu jest dla kogo i czy naprawdę liczy się dobro całej ekipy. Lunch można zjeść w miejscu docelowym. Za chwilę było jeszcze lepiej - przewodnik pyta nas, czy może skorzystać z naszej wody (a jak rano była możliwość uzupełnienia butelek, to siedział wgapiony w telefon), zgodziłem się, ale Pani szybko przywołała mnie do pionu, to dżungla, a woda na dzisiejszym szlaku to rarytas. Za chwilę kolejna prośba - czy dam im jedną tabletkę isostara, dałem, mam miękkie serce. Ale prawda jest następująca - wszyscy wiedzieliśmy, że na odcinku 1200 - 2200 metrów nie ma wody. Przerwa na lunch trwała w sumie godzinę, oni ryż, my krakersy. Zrobiło się zimno, mokre ciuchy na nas strasznie nas osłabiają i wyziębiają. Robi się trudna sytuacja. Gdzie idziemy, dokąd idziemy. I najważniejsze - gdzie jest woda. Niesiemy jeszcze z wioski jedną butelkę, którą trzymamy na czarną godzinę. Jak rozmawiam z przewodnikiem słyszę kolejną inną wersję, gdzie jest źródło wody. Raz był to strumień, raz dziura w ziemi, raz wodospad. Trafia mnie coś, bo nie wiem ile i dokąd. Idziemy na 2200. Rozpadało się. Tu zaczyna się koszmar. Ścieżka jest bardzo wąska poprzecinana zwalonymi drzewami, ubieramy peleryny przeklinając ich lunch, bo bylibyśmy już w obozie. Idzie się bardzo ciężko. Jest obóz! 2200 metrów, ładna płaska i szeroka "polana". Przewodnik z pełną powagą mówi, że tu się nie zatrzymujemy. Idziemy wyżej, będzie bliżej wody i łatwiej jutro. Co???
- no dobra, zmieniam ton głosu i wyjmuję telefon z mapą - gdzie idziemy i gdzie jest woda? - pytam stanowczo. Leje, jestem spragniony i wykończony, Pani podobnie
- Campmsite is far away - wymamrotał przewodnik dodając, jakaś godzinę lub pół drogi.

Myślałem, że mnie coś trafi. Właśnie dowiedziałem się, że kolejne 150 metrów przewyższenia przed nami. Nie mogę pić wody, musi starczyć na jutro. Zlizuję krople z ramion peleryny. Jesteśmy w środkowej Sumatrze, w trakcie ulewy, mając w nogach 1000 metrów przewyższenia w dżungli. Robi się naprawdę nieprzyjemnie. Nic, idziemy. Nic tu po nas. Zaczynam się modlić. O to, by dojść. By starczyło sił. Leje. Na plecakach mamy 2 covery, na sobie pelerynę. Nic to nie daje. Ścieżka jest bardzo wąska, pnie się w górę, otaczająca mokra roślinność ociera się o nas powodując, że nasiąkamy wodą. Chce się pić. Wtem, po kilkunastu minutach słyszmy piękny śpiew ptaka. Pierwsza myśl - koniec deszczu. Zdjąłem bluff z głowy, peleryną otwarta, mam dość. Zimno! Naszym oczom po kilku minutach ukazuje się w miarę płaski teren z pozostałościami obozu. Jesteśmy! Ani metra dalej. Przez moment Przestaje padać. My padamy. 1300 metrów przewyższenia, tylko 4 km, ponad 6 godzin (uwzględniając lunch). Chłopaki rozkładają nam namiot, inny, niż ten, pod którym spaliśmy zeszłej nocy. Pindra - właściciel lokalu, w którym „kupiliśmy” to wyjście dostarczył nam dziś rano (nie osobiście, ale wysłał jakiegoś gościa na motorku z bardziej wytrzymałym namiotem). Mamy schronienie. Kilkanaście minut później przykrywają go jeszcze folią. Komary mimo wszystko tną. Jeden z tragarzy, który wydaje sie najbardziej obrotny zajmuje się ogniskiem i generuje olbrzymie ilości dymu, by odstraszyć insekty. Na mej głowie zagościł patyczak. Dżungla. Wskakuję w namiot i z radością zdejmuję śmierdzącą, mokrą i zimną bluzę. Siedzę po nagu w namiocie zmęczony i szczęśliwy. Pani coś jeszcze ogarnia na zewnątrz. Pozostała trójka poszła po wodę. Miałem iść z nimi, ale padłem. Po kolejnych 15 minutach jesteśmy już przebrani i suszymy się w namiocie przytuleni do siebie, bo tak cieplej. Dżungla pokazała nam swe prawdziwe oblicze. Pozostaje atak na szczyt, 500 metrów niemal w pionie, później jakaś godzinę względnie normalnie. Teraz liczy się tylko pogoda. Możemy tu czekać dwa dni na okno pogodowe, jeśli nie nastąpi, wracamy. To był bez wątpienia absolutnie najtrudniejszy i najbardziej wymagający dzień spośród naszych wszystkich górskich wypraw.

p.s. Zdjęć niewiele, widoki wciąż te same, pełna dzikość i mała kreatywność fotografa. Może jutro będzie lepiej.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Etykiety

Adršpach (1) Albania (39) Alpy (9) Alpy. UFO (1) Australia (82) Austria (18) B&W Photo (132) Babia Góra (4) Bałtyk (1) Barcelona (22) Beskid Makowski (1) Beskid Mały (5) Beskid Niski (29) Beskid Sądecki (3) Beskid Śląski (16) Beskid Śląsko-Morawski (17) Beskid Wyspowy (4) Beskid Żywiecki (97) Będzin (1) Białoruś (4) Biebrza (10) Bielsko Biała (21) Bieszczady (28) Bory Stobrawskie (3) Bory Tucholskie (7) Boże Narodzenie (13) Bratysława (1) Broumowskie Ściany (2) Bryan Adams (3) Brzeźno (2) Bytom (1) Chorwacja (8) Chorzów (3) Chudów (1) Cieszyn (11) Czechy (60) Częstochowa (5) Dolina Baryczy (7) Dolinki Krakowskie (1) Dolomity (11) dżungla (10) fotografia (5) Francja (13) Gdańsk (7) Gdynia (1) Gliwice (7) Goczałkowice (4) golf (2) Gorce (1) Góra Św. Anny (6) Góry Bardzkie (3) Góry Bialskie (4) Góry Bystrzyckie (8) Góry Choczańskie (4) Góry Izerskie (29) Góry Kaczawskie (3) Góry Kamienne (1) Góry Ołowiane (1) Góry Orlickie (2) Góry Sanocko-Turczańskie (1) Góry Słonne (4) Góry Sowie (9) Góry Stołowe (6) Góry Sudawskie (1) Góry Świętokrzyskie (2) Góry Wałbrzyskie (1) Góry Wsetyńskie (1) Góry Złote (9) GR 20 (10) Hiszpania (22) Holandia (1) Indonezja (36) Istebna (2) Jeseniki (11) Jura Krakowsko-częstochowska (9) kajaki (5) Karkonosze (3) Katowice (14) kawa (1) Kędzierzyn Koźle (1) Klimkówka (1) Kłodzko (1) Kobiór (4) Korona Gór Polski (1) koronawirus (10) Korsyka (13) Kraków (12) Kruger (3) Kudowa Zdrój (1) Kuraszki (3) Lądek Zdrój (3) Leśne portrety (2) Liswarta (3) Litwa (1) Lubiąż (1) Lublin (1) Luciańska Fatra (5) Łańcut (1) Łężczok (1) Łódzkie (7) Magura Spiska (2) makro (40) Mała Fatra (17) Mała Panew (1) Małe Karpaty (2) Masyw Śnieżnika (7) Mikołów (2) Morawy (17) Moszna (1) namiot (3) Narew (1) nba (1) Niemcy (4) Nikiszowiec (4) Nowa Zelandia (108) Nysa (1) Odra (1) Ojców (1) Opolskie (17) Osówka (1) Ostrawa (3) OverlandTrack (8) Paczków (1) Pasmo Jałowieckie (2) Pazurek (1) Piłka Nożna (1) Podlasie (47) podróże (6) Pogórze Izerskie (4) Pogórze Kaczawskie (72) Pogórze Przemyskie (1) pokora (1) Praga (20) Promnice (1) Przedgórze Sudeckie (3) Przemyśl (1) Pszczyna (11) Pustynie (1) Puszcza Augustowska (9) Puszcza Białowieska (14) Puszcza Kampinoska (1) Puszcza Knyszyńska (9) Puszcza Niepołomicka (2) Puszcza Solska (1) Puszcze Polski (27) Racibórz (2) rower (152) Roztocze (6) różne (164) RPA (68) Ruda Śląska (2) Rudawy Janowickie (5) Rudy Raciborskie (34) Rwanda (18) Rybna (1) Rybnik (3) Rzeszów (2) safari (2) Singapur (3) Słowacja (55) Słowacki Raj (2) Sopot (2) street (122) Strzelce Opolskie (1) Suazi (4) Sudety (23) Sudety Wschodnie (11) Sumatra (35) Suwalszczyzna (2) Szałsza (1) Szklarska Poręba (1) Szlak Orlich Gniazd (2) Śląsk (36) Świętokrzyskie (7) Tarnowice (1) Tarnowskie Góry (4) Tasmania (81) Tatry (38) Tatry Bielskie (1) Tatry Niżne (12) Tatry Zachodnie (25) Toruń (1) Toszek (4) Trójka (1) Turcja (2) Tychy (1) Uganda (32) Ukraina (7) USA (29) Ustroń (1) Warszawa (8) Wenecja Opolska (3) Wiedeń (1) Wielka Fatra (21) Wielkopolska (1) Wigry (2) Włochy (13) Włocławek (2) Wrocław (5) WTR (4) wwe (4) WWE Smackdown World Tour 2011 (4) Zabrze (3) Ząbkowice Śląskie (1) Zborowskie (2) Złote Hory (1) Złoty Stok (1) zmiana (4) Żelazny Szlak Rowerowy (1) Żywiec (2)

Archiwum bloga