Wracamy do namiotu, pakujemy rzeczy. Ubieranie mokrych spodni, które próbowaliśmy wysuszyć przy ognisku, jest przykrym doświadczeniem. Śmierdzi wszystko. My nie myliśmy się 3 dni, wszystko śmierdzi potem, się klei i swędzi, dodatkowo ziąbi. Schodzimy. Wolno, przez mokrą dżunglę. Przychodzi mi do głowy refleksja - chodzenie po dżungli względnie płaskiej jest piękne, niebezpieczne, zjawiskowe... ale chodzenie po górach w dżungli powyżej 2000 metrów... to już kompletnie absolutnie inna bajka. Do tego trzeba się przygotować zupełnie inaczej i mieć ludzi, z którymi się idzie w góry, świadomych problemów. Zejście jest niebezpieczne, stromo, ślisko. Mimo tego idzie nam dobrze. Szata roślinna zmienia się poniżej 2000 metrów. Tam przechodzimy przez gęstą mgłę. Do wody, którą przynieśli wczoraj w namiocie wrzuciłem 2 tabletki dezynfekujące. Gdy ją popijam, czuję jakbym pił płyn do zmywania naczyń. Isostar niewiele zmienia. Suprim „częstuje” nas wodą z liany, jednak z nie każdej można pić. Są takie, które mają zatrutą wodę. Po chwili wyszukał odpowiedni gatunek, szybko uciął około 2 metrowy kawałek i po chwili zaczęła z niej sączyć się woda. Smakuje jak woda z rośliny. Niemniej dobrze wiedzieć. Docieramy zmęczeni do pierwszego obozu. Smutny widok byłego lasu. A z niego dobiega wyraźny odgłos orangutana. Suprim wraca do swojego telefonu, z którego wydobywają się różne dźwięki powiadomień. Plan mamy taki, że w chatce starszego pana robimy przerwę na lunch i później schodzimy do wioski. Tam spędzamy ponad godzinę, robię zdjęcia, popijam wyborną herbatę z wody z deszczówki. Idziemy dalej, chcę się już okąpać. W pewnym momencie pytam Suprima co daje jego nagłaśnianie wycinki drzew w dżungli, przecież nic nie powstrzyma procederu. Zawzięcie mi tłumaczy, że on sam co prawda nie zdziała cudów, ale im więcej ludzi się o tym dowie, akcja odniesie sukces. Nie minęły 2 minuty, a zza rogu wyłania się grupka ludzi, lokalsi, jeden z nich w ręce dzierży karabin maszynowy, a u drugiego na koszulce polo widnieje napis „stop crime forest”. Suprim jest zadowolony. Była to grupa osób zatrudnionych przez państwo do ochrony dżungli, ale z reguły oni nic nie robią, bo po co, mają pracę i wynagrodzenie. Dopiero fejsowa akcja Suprima spowodowało, że ktoś się tematem zainteresował. Na jak długo? No właśnie, tu tkwi problem. Idziemy do wioski. Zaczyna padać! Nie! Trzeci dzień z rzędu mokniemy przez ten ich lunch, który musi być zjedzony choćby 100 metrów przed celem. Ach, ale jestem wściekły. Po 6 godzinach drogi i 1700 metrów zejścia dochodzimy do wioski, nie ma jej nazwy na mapie. Dowiadujemy się, że na samochód poczekamy godzinę. Suprim z jednym z tragarzy mieszkających w tej wiosce na moją prośbę jadą po coca colę dla całego zespołu. Pani siada na plastykowym fotelu przyniesionym przez lokalsów, ja biorę aparat i idę robić zdjęcia. Kadry pojawiają się jeden za drugim w moich oczach, choć wiem, że te najpiękniejsze tam właśnie zostaną. "Tylko nie zostawiaj mnie tu na długo samej" - woła Pani.
Cudowne jest to, że po tym, co przeżyłem w górach wciąż mi się chce robić zdjęcia. Gdy wróciłem, gospodyni domu, w którym się rozsiedliśmy przynosi tacę, a na niej herbata i kawa. Kawa lokalna z guya, kosztuję, niesamowicie słodka, ale pyszna. Ludzie niewiele mają, mieszkają w chatce zbitej z kilku desek robią wszystko co mogą, aby nas ugościć. Wzruszające, szczególnie widząc otaczającą nas biedę i życzliwość. Generalnie wzbudzamy sporo zainteresowania, ludzie widząc mnie fotografującego sami chcą pozować. Spędzamy tam godzinę w naprawdę wspaniałym towarzystwie. Przyjeżdża samochód, trima kasi (dziękuje - po Indonezyjsku), wsiadamy na pakę i ruszamy w drogę do Ketambe. Żegnaj dżunglo, tak wiele nas nauczyłaś.
Czy żałuję, że nie zdobyliśmy szczytu? Pewnie, zawsze jest żal. Po to przecież przyjechaliśmy. Ale dzisiejszy dzień wiele nas nauczył, pokory do gór i kierowania się rozsądkiem, szczególnie w górach w dżungli. Spędziliśmy fantastyczne kolejne 3 dni w dżungli, których nam nikt nie zabierze, bardzo trudne chwile, gdzie poznaliśmy swoje własne możliwości i słabości. Siedząc na pace mknącego po dziurach samochodu patrzę na otaczające nas lasy, parujące góry, w tym szczyt Kemiri, które jednak pozostanie dla nas zagadką, i nie tylko dla nas, niewielu udaje się tam wejść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz