Ciężka to była noc, nie moje łóżko, stres przed lotem... Wieczorem nad Warszawą przeszła ulewa. Budzik dzwoni o 3.45, wstajemy od razu, nie ma miejsca na drzemkę. Pierwsze co robię, to sprawdzenie, czy jeżdżą ubery. Jest ich sporo. Zbieramy nasze rzeczy, schodzimy do kuchni, herbata, jagodzianki, uber. Nocny przejazd Stolicą. Wszystko szybko i sprawnie, kolejny miły kierowca. Przegapił zjazd na odloty, nawrócił, podjechał i wyrzucił gdzie trzeba. Okęcie. Kopę lat! Po 10 miesiącach znowu tutaj. Ta sama ławka, ta co zawsze. 7 lat temu przeżywałem kryzys przed pierwszym lotem do Nowej Zelandii. Dziś, jest to pierwsza myśl, jaka mi się nasuwa po przekroczeniu portu lotniczego. Idziemy nadać bagaż, bo ciężki jest. Ważę, 29kg, uff... wymierzone. Bilet zezwala nam 2 razy po 30 kg, my mamy tylko jedną walizkę. Wczoraj odprawiliśmy się już online. Nadajemy bagaż, rany, jak ja się stresuję... wspomnienia z Krakowa wracają. Wtedy nie miałem paszportu i chciałem na przedawniony dowód polecieć do Niemiec. Dziś pan kręci nosem, mówi, że maksymalnie 23kg. Ale jak to? Bilet mówi co innego, sam wiem z doświadczenia, że na długich lotach 30kg jest dopuszczane. Coś tam klika, mruczy pod nosem, w końcu przytakuje. Kiedy ta drukarka zacznie drukować bilet? Jak już zacznie, jest ok, jeszcze chwila, kilka dodatkowych stuknięć i już wyskakuje bilet... ufff. Pierwszy raz kartę pokładową mamy na telefonach w postaci PDF. Zadowoleni wracamy na naszą ławkę. Ponieważ nie wysiedzę spokojnie czekając na lot, idę pochodzić po lotnisku. Nagle patrzę i widzę ludzi ubranych w biało-czerwone dresy. Wyglądają na piłkarzy, idą na przeciw mnie. Tak! To piłkarska młodzieżówka. „Orły”, które przedwczoraj ledwo zremisowały z kelnerami z Wysp Owczych 1-1, uśmiecham się szeroko. W środku grupy widzę Jacka Magierę, selekcjonera. Spojrzał na mnie srogim wzrokiem, przecież nie mógł wiedzieć, że się z nich podśpiewuję. Później sprawdziłem, że lecą do Finlandii na kolejny mecz. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę i na godzinę przed planowanym odlotem przeszliśmy przez kontrolę. Oj bogatą mam historię i pewnie lotniczą kartotekę, jeśli takowa istnieje. Ciekawe, co będzie tym razem. Sprawy biletowe i kontrola bezpieczeństwa wywołują u mnie najwięcej stresu. Pani pierwsza, nic, sprawnie. Zaraz zaraz... mój plecak wędruje nie tam, gdzie trzeba. Pan kontroler go otworzył. Pani mówi, że losowa kontrola plecaka. Nie może być! Ja przechodzę przez bramki, cisza. Uff... Plecak też w porządku.
Uśmiech na ustach rozładowuje stres. Później dowiadujemy się, że nasz lot jest opóźniony o godzinę. Zaczynamy liczyć, mamy tylko 2 godziny na przesiadkę. Poszedłem (tak, chodzić!) porozmawiać z informacją, wszystko pod kontrolą. Później w samolocie dowiedzieliśmy się, że lot do Londynu potrwa 2 godziny, a nie 3 jak na bilecie podano, więc tę godzinę odzyskaliśmy. Sam Lot Lotem bardzo spokojnie, to w pociągu bardziej rzucało. Ostatni raz leciałem tymi liniami jak byłem bardzo mały, leciałem do Libii. Zastanawia tylko marniutki catering, malutkie prince polo i herbata. Wylądowaliśmy na Heathrow. Ponownie tu, po 4 latach. Myślę sobie, pochodzę po lotnisku. A tu niespodzianka, pilot mówi, że nie ma wolnego gate’u, czekamy. I czekamy. I jeszcze trochę. W końcu puszczają. 45 minut do następnego odlotu. Heathrow to nie Okęcie, to gigant! Za znakami, raz w lewo, raz w prawo, do góry schodami, tuneli nie ma końca. W końcu bramki, kontrola osobista i nic! Nie ma czasu na kontrole i losowe sprawdzanie, później paszport. Czas zaczyna uciekać. Kontroler oddaje mi paszport, patrzy na zegarek i mówi, żeby iść tu i tam, w lewo w prawo i powiedzieć im tam, że paszport już sprawdzony. No wiadomo! Onboarding A380 zaczyna się jakąś godzinę przed lotem. Wychodzimy w końcu jakim korytarzem i widać strzałki do bramek. Podchodzimy do obsługi, ten pokazuje gdzie iść i dodaje z hinduskim akcentem - it’s long walk. Gaz! 15 minut do odlotu. No wiadomo, że bez nas nie odlecą. Będą wołać. Schody do góry, excuse me! Wołamy i ciśniemy w górę. 15 min do gate, tak pisze, chwila potem już tylko 7. Kompletnie spocony. Widzę samolot! A co mi tam, pstryknąłem zdjęcie. Ostatnie osoby się onboardują. Panowie poganiają, aby szybciej wchodzić. Uffff kapie z nas, jakbyśmy wyszli spod prysznica. Co to było? Londyński sprint. Samolot już pełny. A380, specjalnie dla tego lotu tym samolotem wybraliśmy to połączenie z Sumatrą. Siedzimy z Panią i tak się zastanawiamy, czy LOT mógł jakoś pomóc, poinformować, czy bagaże przerzucone są. Mamy ponad 12 godzin przerwy w Singapurze, więc powinny dolecieć.
Podczas lotu do Azji czuć różnicę. Nie tylko samolot większy, cichszy, ale obsługa i catering na innym poziomie. Plan mam prosty, pomodlić się, zjeść, zobaczyć z góry Białowieżę i wziąć tabletki na spanie. Przetrenowałem je w domu, po paru minutach od zażycia połowy pigułki, szumy, zawroty i bach, spałem jak baranek osiem godzin. Jak będzie w samolocie? Się okaże. Gdy pisze te słowa, rodzice powinni już być w Nowym Łupkowie (zazdroszczę), my po godzinie lotu zbliżamy się do Szczecina, snacki zjedzone. Od 10 godzin na nogach, a poza tą przekąską zjadłem tylko pączka i półtorej banana w Polsce. Nad Rosją połknąłem tabletkę na spanie, czekam na sen, 5 minut - nic, 10 - nic, pół godziny - nic, nie ma, nie działa tabletka w samolocie. Usilnie próbuje zasnąć. Z przerwami, w bólach, ale jednak pospałem. Na tyle, aby tuż przed Singapurem czuć się w miarę dobrze. Lot genialny, bez jakichkolwiek przygód.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz