To był wielki dzień, rollercoaster emocji. Zakochani w Wielkiej Fatrze postanowiliśmy wrócić. Pogoda zapowiadała się cudownie. Nocleg w Blatnicy, u podnóża szlaków. Pierwszy dzień - sobota. długi szlak. Do zdobycia Łysiec. Podjeżdżamy na parking w Jaseńskiej Dolinie. Stoi jeden samochód, a przed nim mężczyzna, może ok. 60-tki. Stoi, patrzy na nas z uśmiechem na ustach. To taki człowiek, że wiesz, że będzie się miło gadało. Wysiada, wyjmuje z bagażnika moje Meindle, on to zauważa i zaraz zaczyna się dialog. Zachwala buty, dźwiga nogę i pokazuje swoje Meindle. Gadka szmatka, skąd idziecie, gdzie śpisz. Opowiada jak iść, co jeszcze zwiedzić. Zachwala szczyt Tlsta, który jest tuż obok Blatnicy. Wyjmuje telefon i pokazuje na nim jak tam dojść. Appka ma mapę topograficzną, dość dokładną, pytam co to - mapy.cz, odpowiada. Już ją mam na swoich urządzeniach i polecam także. Idziemy. Najpierw przegapiliśmy wejście niebieskim, później ostra wspinaczka. Pierwszy szczyt i to ten piękny - Łysiec. Wychodzisz z lasu, widać tylko koniec łąki i niebo, dwa kroki dalej odsłania się genialna panorama Wielkiej Fatry. Jest gorąco, co chwila pijemy, a mamy tylko 2 butelki na cały dzień. Jak jest tylko kawałek cienia - stajemy. Dobrze, że wieje chłodny wiaterek. Siedząc na Łyścu, podchodzi dwóch starszych panów. Słowacy. Jeden z nich chce wpisać się do księgi pamiątkowej, do tej samej, do której Pani przed minutami się wpisała. Dostrzega nasz wpis, pyta skąd jesteśmy, ano z znad Wisły i zaczyna się długa miła pogawędka. Ten drugi za chwile przylatuje do nas z ciastem, kupnym, ale nie ma co narzekać. Niezwykle mili i sympatyczni. Gorąco. Jest pięknie. Fatrzańskie łąki kwitną. Schodzimy i idziemy w kierunku Małego Łyśca. Tam za chwilę rozegra się dramat. Siadamy na trawie, odpoczynek. Ale jak tu drzemać, skoro tyle pięknych miejsc dookoła. Postanawiam porobić zdjęcia... kadruję, naciskam spust... biały obraz w wizjerze... i aparat się wyłącza i już nie wstaje. Szok. Rozpacz. Mój EM-5 padł. Ma raptem 3,5 roku, niczym nowy. Smutek. Nie reaguje na nic, ani na miłe słowa, ani na kolejne próby uruchomienia. Do końca dnia jestem przybity. Raz, że nie mogę robić zdjęć (ja mam robić zdjęcia telefonem, ja ???) dwa, co to będzie ? Doświadczenie podpowiada, że to nie jest błahostka. Ile kosztuje naprawa ? Ile jestem w stanie dać za naprawę ? Jak nie naprawa, to co ? Nowy ? Jaki, za ile ? A może kupić go w Stanach, skoro mam niebawem lecieć ? Kilka godzin całkuję te pytania. A dookoła piękność. Szczególnie końcówka, te pola i łąki od szczytu Kečky już do parkingu. Bajecznie. Spragnieni siadamy w barze, zimna kofola, skromny obiad i wycieńczeni wracamy do hotelu. Kąpiel i mecz Juve-Real, finał Ligi Mistrzów na koniec tego niesamowitego dnia. Smutek nieco przechodzi. Wszak, nie jest ważne to, co mam, ale czego doświadczam i z kim. A aparat ? Pokazuje mi to, jak bardzo potrzebuję tego urządzenia, ale to zawsze można kupić. A chwil w górach - nie.
P.S - tak, później już robię zdjęcia telefonem.
P.S2 - oto nasze stanowisko oglądania meczu. Klasyk słowacki. Ale dało się oglądać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz