Weekend w domu, zatem czas na rower. Dzień wcześniej impreza rodzinna, starsza młodzież (czyli ja) i starsi - ze sobą rozmawiają. Młodsi - wpatrzeni w telefony, jak jeden. Co za czasy. W niedzielę, czyli wczoraj spakowaliśmy się i postanowiliśmy przejechać trasę z jednego magicznego przewodnika. Rowery wyładowujemy w Porąbce i jedziemy. Sęk w tym, że trasa zaczyna się od tekstu "za sklepem spożywczym skręć w lewo". Jaki sklep, który ? teraz na każdym rogu jest odido. Docieramy do zielonego szlaku i zaczynamy wpychać rowery, jest ultra stromo i gorąco. Po jakiejś godzinie dotarliśmy na grzbiet i w końcu można cieszyć się wycieczką rowerową. Jak zawsze odkrywamy magię miejsc lokalnych, tym razem są to polany w okolicy górki Trzonka. No jest cudownie! zjazd, a raczej zejście do przełęczy Targanickiej. Tam, z uwagi na kontuzje, decydujemy się, że po górach już dziś nie pojeździmy. Mapa i znajdujemy stawy za Andrychowem przed Gierałtowicami. Andrychów jeszcze obleci, ale dalej - no dramat. Smród, brud. Rozumiem, że może być biednie, ale syfu nie znoszę (na dowód, że da się - zapraszam na Podlasie). Później już polami dojeżdżamy do Porąbki, na tym kończy się wycieczka. O 21.30 padłem, po prostu padłem i do roboty zaspałem. Zmęczyło mnie.
Ciężko jeździ się z klockiem pt. Pentax K100D, czuję się jak gość z poprzedniej epoki z lustrzanką, wielkie to jakieś. Podpiąłem 28mm i mam potwierdzenie ostrości, szkło cudowne. Ale klamor ciężki. Olympus w naprawie, czekam na wycenę. Oj zaboli.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz