No to pojechaliśmy. Auto rano pod domem o 7 pokazało -26. W Rycerce jakiś czas później było -28. Ruszamy. Ale jak ? Plan był taki - ubieramy się w aucie. Buty, stuptuty. 4 warstwy - bielizna, bluza polarowa, cienki polar i gruby (sprany) polar. Spodnie zimowe, z polarem w środku, ale bez kaleson. Szedłem w takim zestawie przy -18, ale jak będzie teraz ? Jedna wielka niewiadoma. Po wyjściu z auta najwięcej problemów miałem z palcami u rąk. Szalem owinięte usta. Idziemy na południe. Iść. Przystanek w tych warunkach oznacza śmierć. Przepocenie - to samo. Szybko doszliśmy do momentu, gdy przetarta ścieżka się skończyła, zostały zaspy. Najwięcej sił i czasu straciliśmy omijając zwalone świerki, przez zaspy, ja pierwszy. Idąc pobudzam swój mózg, myśleć! Nie rozmawiamy za często ze sobą, bo zimno. Co chwila przerwa. Jest niewiarygodnie zimno, ale mnie robi się ciepło. Kontroluję temperaturę by się nie przegrzać, ale też nie można się rozebrać, bo to złudne. Co chwila zapinam i rozpinam polary. Wierzcie, czy nie, w taki warunkach wszystko to, co mówi Bear Gryls powraca i ma wielki sens. Po 1,5 godzinie doszliśmy do czerwonego szlaku. Jest nieco przetarty, ktoś w rakietach przed nami szedł. Mamy gorzką czekoladę, smakuje jak nigdy dotąd. O wodzie można zapomnieć, zamarzła. Mamy termos z gorącą herbatą, ale zostawiamy go na cięższe czasy. Zresztą nie chce się pić. O 13.30 gdy jesteśmy już na grzbiecie Jaworzyny, skąd widać Tatry zaczyna wiać. Robi się niewesoło. O ile jakimś dziwnym trafem oswoiliśmy się z mrozem, to teraz przychodzi nam cierpieć jeszcze bardziej. Pani miała chwilę kryzysu, gdy nagle zaczęły marznąć palce. Ja pierwszy wpadam w zaspy, jedna z nich - po pachy. Traci się ogromną ilość sił. Z każdą chwilą jest coraz trudniej. W połowie trasy dogonił nas narciarz, chwila rozmowy, mówi - "podziwiam" widząc nas bez rakiet zmagających się z warunkami. Po 6 godzinach nieprzerwanego marszu dochodzimy do schroniska na Przegibku. Wiem jedno, kolejna godzina i po nas. Nie dalibyśmy rady. Po 14 słońce szybko zachodzi i robi się jeszcze zimniej. Starałem się robić zdjęcia, tyle ile mogłem. Jakąś godzinę przed Przegibkiem miałem piękny widok na Bendoszkę, wiało, ściągnąłem rękawicę. Trwało to może minutę. Rękawica była twarda jak kamień, a dłoń - myślałem, że odpadnie. Takiego uczucia jeszcze nie doświadczyłem. o 16.30 dotarliśmy do auta, ciemno. Przeraźliwe zimno.
Jak to podsumuję ? Jestem niesamowicie dumny z nas, że daliśmy radę, że nawet przez moment nie przyszło nam zawrócić, że zdroworozsądkowo przeszliśmy tę trasę. Nie było w tym ani przez moment braku rozwagi, może trochę więcej pewności siebie (w stylu, co my nie damy rady???). Że przeżyliśmy. Nasze granice poszerzyliśmy o kolejny stopień. 7 godzin w -28! To jest coś!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz