Knyszyn, nic ciekawego. Podjeżdżamy na ryneczek, Pani jak zwykle szuka punktu informacyjnego, znajduje go w Urzędzie Gminy, no to wbijamy. Za bardzo nie wiem po co, bo jutro opuszczamy Puszczę, ale wbijamy. Wchodzę i już mam dreszcze, typowy Urząd, a ja się w tych klimatach źle odnajduję. Znaleźliśmy odpowiedni pokój, puk puk i już jesteśmy w środku. W pokoju o wymiarach jakieś 3 na 5 gniotą się 3 osoby, w tym jeszcze szafy. Jedna z Pań bardziej się do nas uśmiecha, aha, to pani "informator turystyczny". Ja w takich sytuacjach odgrywam rolę Columbo, czyli udaję, że nic nie wiem. Pytamy o trasy rowerowe. Pani mówi, że tak, w Knyszynie mamy jedną główna trasę rowerową, Królowej Bony, żółtą.
- niebieską - szorstko odpowiadam
Urzędniczka wpada w lekkie zakłopotanie, ale nie daje za wygraną, coś tam grzebie w komputerze, po czym stwierdza, że pójdzie po kierownika. Chyba stwierdziła, że za wysokie progi. Za chwilę w tym ciasnym pokoiku zjawia się ów kierownik, niestety nie pamiętam czego, zdaje się rozwoju turystyki i zaprasza nas jednak do swojego gabinetu. Pokój tych samych rozmiarów co poprzedni, ale siedzi sam. Pokazuje mapę Knyszyna, to sobie trochę pogawędziliśmy. Do samochodu wracamy północną stroną Puszczy, wyszukując znaków trasy rowerowej na próżno. Mapa, GPS i ruch słońca, na tym bazujemy. Taki to był dzień, ostatni rowerowy w tym rejonie. Dobiega półmetek naszego urlopu, nie dobrze, czas leci, ale przed nami kolejny punkt - Białowieża.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz