Tak tak, Ukraina! pierwszy raz za wschodnią granicę. Jak to tak ? Ano tak, poszło szybko, jeden telefon, czy jedziemy, ano jedziemy i już. Wyjeżdżamy z większą grupą, jest 20, około północy między czwartkiem a piątkiem w minionym tygodniu. Jesteśmy na granicy w Korczowej. Tu niespodzianka, 3 godziny postoju. Długa kolejka? Gdzie tam, kilkanaście samochodów osobowych, innego busa nie widzę. Okazało się, że kierowca brzydko odpowiedział pani sprawdzającej bilety, no i ta pokazała pazurki odstawiając nas na boczny tor. Nikomu się nie śpieszy. Zasypiam. Generalnie źle śpię w środkach lokomocji wszelakiej maści, jednak chyba zmęczenie mnie ogarnia, wszak jedziemy prosto po robocie. Co jakiś czas przewracam się z boku na bok, otwierając oko by zobaczyć otaczający mnie świat. Pewnego razu obudziłem się we Lwowie, miasto zadbane i czyste, ale to wyjątek na naszej trasie. Jedziemy do wioski Jasina w południowo-zachodniej Ukrainie. Po drodze mijając biedne wsie i miasteczka. Drogi dziurawe jak szwajcarski ser, co uniemożliwia nam szybszą jazdę. Handel uliczny kwitnie, a handluje się niemal wszystkim. Jest brudno, widok domów, bloków, które się rozpadają, wcale nie jest wyjątkiem. Mnóstwo rozpoczętych niedokończonych budów. Na drogach widać skrajności, łady, dacie, które już nie jedno widziały i przyjechały, a z drugiej strony można dostrzec i luksusowy samochód. Do tego intensywnie padający deszcz, to przygnębia. Mija 16-ta godzina jazdy, im mniejsze wioski, tym gorszy stan dróg. Przewodnik oznajmia, że jak wyjdziemy w góry i wrócimy, to i tak będziemy musieli odczekać, bo kierowcy muszą odpocząć, do hotelu przyjedziemy koło północy, a jutro kolejna trasa. Jest 13.30, niewyspani, głodni, leje, a on mówi, że po górach mamy do zrobienia 20km. Nie wpisuje się to w moją filozofię zwiedzania świata i zdobywania gór, podporządkowanie się czyjemuś pomysłowi. W górach szukam radości i spokoju, nie przymusu. Nie wiem co to będzie, nie wiem, ile przyjdzie nam jeszcze jechać. Jedziemy dalej, a ja co chwila sięgam po tablet by dopisać kilka zdań.
Krajobraz dobija, niewiele on się zmienił od poprzednich opisów. Bida aż piszczy. Wreszcie deszcz ustaje, autokar się zatrzymuje, wysiadamy. Przewodnik rzuca hasło, żeby wziąć busika ukraińskiego, zwanego bliżej gruzowikiem. To stara ruska ciężarówka zarzynana w ukraińskiej dolinie, która jeszcze może pamiętać wojnę w Afganistanie. Rzuca, jak na łajbie. Jazda trwa dobre 40 minut i dzięki temu nadrabiamy zaległości z przedłużonej kontroli granicznej. W góry ruszamy z Dragobrat, najwyżej położonego ośrodka narciarskiego na Ukrainie. Idziemy najpierw na Żandarm. Mgła jest bardzo gęsta, niewiele widać. Czasami jak pojawi się dziura i widać ogrom połonin. W końcu docieramy do naszego celu - Bliźnica. Zimno. Kilka zdjęć i powrót do restauracji. Tu kolejne wyzwanie, pani kelnerka ni w ząb po innemu, tylko po ukraińsku. Zamówienie obiadu to jak chybił trafił, co będzie to będzie. Było dobre, trafiłem na kotlet, który okazał się mielonym. Ceny są niższe niż w Polsce, a obsługa była przeszczęśliwa z faktu, że przyszliśmy i nieco grosza zostawiliśmy u nich. Później zjazd gruzowikiem do autokaru. To ciężki długi dzień, mało snu, nieco wysiłku fizycznego. Jutro czeka nas wejście na najwyższy szczyt Ukrainy.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz