NZ II - dzień 11 - objazd Nelson Lakes

Rano czułem się niewiele lepiej, przeziębienie na całego, za oknem bardziej jesień niż koniec wiosny. Do 12 leżę pod kołdrą, razem przeglądamy lonely planet i analizujemy już nie plan B ale C. Prognozy są takie, że ma padać, a szczególnie pojutrze, w piątek. Pchać się w góry? Nie ma sensu. Decydujemy, że Lake Blue odpada definitywnie. Idziemy do Angelus Hut. W drodze do jeziora Rotorua wpadamy na pomysł, że pójdziemy na jednodniowa megawyprawę do jeziora Angelus i z powrotem, 25 km, jakieś 12 godzin marszu i tyle wyciśniemy z tego pasma i tej pogody. Jak tylko wyszliśmy z auta przy jeziorze Rotorua, miliony muszek - tych gryzących - obskoczyły nas. To prawdziwa plaga. Pani zapobiegawcza, wzięła plecak, a w nim nowiutka moskitiera. Pomaga. Ja gapa, nic nie wziąłem z hotelu. Krótki walk po okolicznym lesie i wracamy nad jezioro Rotoiti, tu też ponad godzinny spacer, tym razem bez muszek. Wieczorem telefon do domu. Warto na to zwrócić uwagę, w niektórych miejscowościach są budki telefoniczne firmy Spark, a na nich napisy "free wifi" i faktycznie tak jest, jest to ok. 10mb łącze, które działa fantastycznie w promieniu kilkunastu metrów. W hotelach zaś popularne są pakiety rzędu 50-100MB na dzień dla turystów. To za mało na maile i pogawędkę na skype. Tak wiec wieczorkiem podjeżdżamy autem pod budkę, odpalamy skype, gadka szmatka i do domu. Jutro długa trasa górska.