Kolejny dzień transferowy na północ
w kierunku naszych zaplanowanych tras. Najpierw Queen Charlotte
Sound. Kręte drogi, jak jest jakiś lookout, to stajemy. Ładnie,
niemniej to nie nasz klimat. W planie był niewysoki i mało
uczęszczany szczyt Mt Duppa, jednak czas i bieżąca sytuacja nam
nie pozwala na jego zdobycie. Nelson, bogate i ładne miasto, żyje
portem. Richmond, jeszcze ładniejsze. Tu zatrzymujemy się, idziemy
do Richmond Mall. Kupujemy wreszcie w Vodafone kartę sim, mamy numer
telefonu i - co ważniejsze - dane komórkowe. Można wczytać mapy w
Google Maps, łatwiej się pojedzie. Taka karta kosztuje tu ok. 30
NZD, jest ważna 30 dni i mamy dzięki rożnym promocjom ponad 1GB
danych, to naprawdę sporo, na mapy, prognozy pogody i maile. Nasz
błąd polegał na tym, że nie kupiliśmy takiej karty zaraz na
lotnisku w Christchurch po przylocie. Za dużo ludzi stało przy ich
stoisku. Jednak po raz kolejny sprawdza się zasada survivalu - jak
czegoś potrzebujesz mniej lub bardziej, a jest to dostępne,
korzystaj, bo drugiej okazji może w ogóle nie być, albo długo
przyjdzie na nią czekać. Jest czas i na kawę. Nasza średnia, to
jedna kawa w tygodniu, jednak na takich ekspedycjach warto kosztować
w rożnych miejscach.
Kolejny przystanek to Marahau, czyli
początek Abel Tasman Track. Tam załatwiamy wodną taksówkę, która
zabierze nas za 3 dni z Totaranui. Mailowałem do nich kilka dni temu
chcąc zabookować to online, stwierdzili, że są wolne miejsca i
poprosili bym mailem wysłał im dane karty kredytowej. Hmmm ufam
ludziom, w szczególności Nowozelandczykom, ale chyba nie aż tak.
Toteż zdecydowaliśmy się pojechać tam, w sumie po drodze, i
osobiście zapłacić. W ramach biletu mamy też parking na samochód.
Zostaje ostatni element dzisiejszego dnia - Takaka. Tam mamy nocleg.
Znowu kręte drogi, prowadzą przez Takaka Hill. Stad rozpościerają
się widoki na Park Narodowy Kahurangi. Jednak od tych zakrętów mam
mdłości. Pani kieruje autem i robi to profesjonalnie. Docieramy do
Takaka i..... wielkie rozczarowanie. Nie takiego poziomu pokoju się
spodziewaliśmy. Trudno, postanawiamy, że wytrzymamy tu 4 noclegi,
jeden przed Great Walk, 3 po nim, mieszkaliśmy w sumie w gorszych
warunkach. Nora. Miasteczko też nie wygląda lepiej, przypomina
odludzie zapomniane przez świat. No bo komu by się chciało
przedzierać przez te zawijasy. Biednie, skromnie, byle jako. Nic tu
nie ma poza darmowym hot spotem i dwoma knajpkami. Nawet DOC ma
dziwne godziny otwarcia. Mam wrażenie, że fala turystów zatrzymuje
się na Abel Tasman i dalej nikt normalny nie jedzie. Zostają tylko
zabłąkani i poszukiwacze perełek, o których nie wspominają
przewodniki, czyli tacy goście jak my. Po rozpoznaniu terenu
przepakowujemy plecaki, jutro ruszamy na nasz pierwszy nowozelandzki
Great Walk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz