Dziś dzień transferowy, wstaliśmy w Kaikoura i jedziemy na północ. Pierwszy z punktów to Ohau i znowu foki, później lookout na ocean, genialne miejsce. Kolejnym punktem, bardzo wyczekiwanym była miejscowość Blenheim, tu spotkał nas wielki zawód. Jest to najgorsze miejsce, z jakim się spotkałem w Nowej Zelandi. Najpierw był Wairau Lagoons Walk.
Znaleźliśmy to miejsce na stronie internetowej regionu Marlborough, podjechaliśmy. Ani jednej żywej duszy, to akurat dobrze. Dookoła oczyszczalnie ścieków, ale nie śmierdzi, idziemy trasa wzdłuż wyschniętych mokradeł do wraku statku SS Waverley. Lipa. Wody brak, mokradeł brak. Przeszliśmy 2 godziny i do auta. Później wioska Grovetown i Lagoon walk, ostoja dzikich ptaków. Wygląda świetnie. Dotarliśmy do początku trasy, jest tablica i w sumie tyle. Ani strzałek, ani trasy, poszwędalismy się po okolicy. Trasę to dopiero robią, ale nawet jak ją zrobią, to widać krzaki, a nie naprawdę cudowne rzeczy, które są w wodzie. Lipa. Wygląda to lepiej na zdjęciach niż w rzeczywistości. Ten region nie jest czysto turystycznym regionem, jest tu sporo winiarni i z tego słynie. Góry, widać po kolorze trawy, są mało ciekawe, wysokie temperatury wypalają trawę, toteż nie ma tu wiele bydła. Jedziemy do Picton, tu mamy spanie na jedną noc. Po wczekowaniu się jedziemy pochodzić po mieście, short walków tu nie brakuje. Pijemy chai latte przy porcie. Wieje wiatr. Jeszcze tego nie wiemy, ale da nam się on bardzo we znaki w najbliższych dniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz