5 godzin w Duesseldorfie wolno płynie.
Myślałem, że to małe lotnisko, ale nic bardziej mylnego. Wiele
lotów po Europie. Jest to mój kolejny niemiecki port lotniczy, w
którym jestem, po Berlinie, Monachium, Stuttgarcie no i Frankfurcie.
No i moja Pani w końcu pierwszy raz jest w Niemczech. Cieszy mnie
to. Następny przystanek to Zurych. Tam jeszcze nie byliśmy. Nawet
nie wiedziałem, kiedy samolot wylądował w Szwajcarii. Mamy
niewiele ponad godzinę na przesiadkę, wiec trzeba się pospieszyć.
Najpierw pociągiem na inny terminal. Jedzie się - jak to pewnie w
Szwajcarii - tunelem. W tym się specjalizują. Później kontrola
osobista. W Polsce i w Duesseldorfie bramka sfixowala i proszę, w
Szwajcarii jest to samo. Zaraz przy mnie znikąd objawił się
olbrzym i po angielsku zaprosił na bok. Nie szczypał się że mną,
szorstki był. Kazał ściągnąć buty, bez nich nie pikało. Jadę
w górskich butach, bo mam za to więcej miejsca w bagażu, poza nimi
mam tylko sandały keen. Trzecia kontrola i trzecia osobista. Czary.
Wszystko poszło gładko, jestem porządnym turystą. Ceny. Nie lubię
pisać o pieniądzach, przeliczać, itp. Wystarczy, że rodacy robią
to często za granicą. Jednak kilka słów muszę napisać.
Króciutko. Lipton ice tea i 2 widokówki - 40zł. Szwajcaria.
Wylatujemy. Zaraz po starcie wziąłem 2 tabletki na sen. Niestety
nie takie na receptę, bo bym spał od razu jak suseł. Takie zwykle,
ziołowe. Tak jak pani aptekarka zasugerowała. Siedzimy w samym
środku środkowego rzędu, od lewej jakaś pani, moja Pani, ja i po
mojej prawicy Szwajcar. Taki koło 50-tki. Przyniósł ze sobą -
uwaga - kilkadziesiąt papierowych gazet, nie czasopism, tylko gazet,
dzienników, stare, nowe, różnorakie. Jak już wszyscy pojedli,
pora spać. Wszak lot trwa 12 godzin. Kto leciał, ten wie, że
zasłania się okna, światełka gasną, cały pokład radośnie
zasypia, a panie stewardesy mają chwile wytchnienia, bo na długich
lotach to naprawdę sporo pracy. Tak, cały samolot śpi, jednak poza
moim sąsiadem! Ja też chcę spać, po to wziąłem tabletki. Ten
jeden jedyny gościu na ponad 300 osób czyta gazetę i jego
lampeczka nad głową świeci również na mnie. Ale jak czyta!
Spróbuj wziąć do ręki dziennik i czytać, strona po stronie...
Ten to jakiś nerwowy rocznik. Bierze gazetę, czyta, zgina na pół.
Jak jest nie równo, poprawia. Poczyta, poogląda obrazki, nerwowym
ruchem rozwija, zmienia stronę, wygładza, czyta. Jak go coś
zaciekawi - uwaga! - to wyrywa kawałek. I tak kilkanaście razy z
jedną tylko gazetą, a miał ich kilkanaście. Jak skończył
gazetę, zrzuca ją na podłogę, a ponieważ siedział z brzegu,
rzuca ją na korytarz. I tak w kółko. Wydawało to niesamowity
hałas. A moje tabletki zaczęły działać. O dziwo spałem,
budziłem się przy zmianach gazet. Myślałem, że zgłupieję przy
nim. Oczy otworzyłem nad Turcją, Gruzją, Afganistanem i gdzieś
nad Indiami. Singapur nastał szybko. Changi dla mnie to nic
specjalnego, a sporo słyszałem o tym lotnisku. 90 minut przerwy i
lot do Christchurch. Gdy tak siedzieliśmy na Changi przykuło moja
uwagę jedno zdarzenie. Otóż zauważyłem mężczyznę, który
kładł swoją komórkę na podłodze i dziwnie się jej
przypatrywał. Rożne już rzeczy widziałem, ale ta mnie
zainteresowała. Nie zrozumiałem o co chodzi, a powinienem. To był
Hindus. Poklikał po telefonie i bach na ziemię, coś tam pomieszał,
przeszedł parę kroków i powtórzył to samo. Dopiero jak
zobaczyłem, jak rozkłada dywanik, zrozumiałem. Na telefonie miał
kompas, szukał wschodu, nadszedł czas modlitwy, którą chciał
odmówić. I ostatecznie to zrobił razem że swoją żona. Poruszyło
mnie to. Nie każdego stać na taki akt wiary. Podczas samego lotu do
Christchurch siedzimy na samym końcu, lecimy nad Jawą. Nawet nie
rzuca. Później Australia - Derby, Uluru i Sydney. Nad stolicą
Australii wstaje dzień. Do tej pory mało było światła
słonecznego i błękitnego nieba. Przygnębiające. 14. Listopada
dokładnie o 10.13 czasu lokalnego po raz drugi wylądowaliśmy w
Nowej Zelandii.
Po przylocie - kontrola, kilka
standardowych pytań na co, po co, itd. Wszystko z uśmiechem na
twarzy. Po następnej godzinie mieliśmy już auto, Nissan Tiida.
Dobrze auto zabookować przed wylotem, podobnie jak pierwsze noclegi.
Mieszkamy we wschodniej dzielnicy Christchurch - New Brighton, w domu
stylizowanym na staroangielską rezydencję. Od wyjścia z domu w
Polsce do wejścia do naszego pokoju minęło 39 godzin. Jak na
razie, to najszybsza podróż w te rejony.
Sama dzielnica należy do bardzo
ubogich. Po wczekowaniu - zakupy, największe jak się da. Nasze
doświadczenie procentuje. 2 lata temu mieliśmy problem w środku
Tasmanii, bo nie było co jeść. Pierwsze co szukamy to oczywiście
tim tamy, czyli czekoladowe ciasteczka, które są genialne i
czekolady cadberry. Wody, soki, makaron, sery - tego typu rzeczy
znajdują się w koszyku. Wracamy do pokoju i spać. Budzimy się po
4 godzinach, jest 19.00, tego samego długiego dnia. Wciąż jest
14.11. Odruchowo otwieram iPada, Paryż, zamachy. Smutne. Patrzę na
to z perspektywy kiwi teraz. Spacer nad Pacyfik, w sumie to pierwsze
zetknięcie z nim tak twarzą w twarz, wcześniej było Morze
Tasmana, ale teraz to już Pacyfik, a po drugiej stronie pewnie
malutkie wysepki i daleko Chile. Robimy się ciemno, czas spać -
ponownie, jutro rozpoczynamy wyprawę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz