Wielka Fatra - dzień 1 - dojazd do Donovaly i smażona mucha

w piątek po pracy pojechaliśmy na południe - po raz drugi będziemy na Wielkiej Fatrze. Pierwsza wizyta była nieszczególna, coś mi w niej nie grało. Spróbujemy odczarować. O 15.30 wyjeżdżamy, ustaliliśmy, że obiad zjemy razem po drodze, wybór padł na "karczmę" za Bielskiem, fajnie wygląda, to czemu nie spróbować. Czar prysł po wyjściu z auta. Wchodzimy do karczmy, kelner coś grzebał w aucie, siadamy, po dłuższej chwili przybiega z menu, od początku czujemy specyficzny sposób traktowania, nie pasujący do kelnera, taki nieco arogancki/niegrzeczny. No dobra, zależy nam na czasie, pytamy o różne dania, mówi, że szybko będzie, 10 minut, itp. Dobra, bierzemy pierogi, zjemy i jedziemy, bo daleka droga. Po 20 minutach pojawiają się pierogi, jemy. Nagle patrzę, a tu w mojej misce usmażona mucha, taka solidna sztuka. Wyjmuję, kładę na talerz obok, akurat kelner przechodził - Pani mówi mu o znalezisku i pokazuje zwierzątko. Jaka jest reakcja kelnera ? Jak powinien zareagować ? Ten gościu stwierdził, że jest lato i muchy latają, chyba wspomniał, że przeprasza, tyle. Gdybym miał czas.... to bym się po nim przeczołgał, ale zależało mi na tym, by być na mecz w hotelu (wszak Hiszpania - Holandia to klasyk). Czasu nie miałem, a kelner ani nie śmiał rekompensaty jakiejś zaproponować - żenada. Omijam dużym łukiem. Przed Żywcem - korek. Nie przypuszczałem, że po 19 to miasto może być tak zakorkowane. Docieramy do miasteczka Donovaly po 6 godzinach drogi, wchodzę do hotelu - leci mecz, Holendrzy wyrównali na 1-1 i przerwa. W sam raz na drugą połowę. Jutro ruszamy.