Siadamy w samolocie, pilot mówi, że będziemy mieli 10 minut spóźnienia. Ok, choć mamy tylko 50 minut na przesiadkę w Amsterdamie. Damy radę… tak myślę. Jak odmówiłem swoje samolotowe modlitwy, kładę się na kolanach Pani i próbuje się zdrzemnąć. Chyba coś pospałem, gdy budzi mnie komunikat z głośników pytający, czy jest na pokładzie lekarz… o o… Próbuje się podnieść. Pani mnie podtrzymuje w pozycji poziomej i mówi - nie patrz do tyłu, kobietę położyli na podłodze, chyba zasłabła. Pani tak mówi znając moją słabość do mdlenia. Siedzimy w 30-tym rzędzie, na 34, więc jej nogi niemal są za moim siedzeniem. Jest poruszenie. Stewardessa mówi po angielsku, ktoś tłumaczy na francuski, a steward zasuwa tam i z powrotem po samolocie. Jest 7 rano, więc jest ciemno. Większość samolotu przypuszczam nie wie co jest grane. Lekarz chyba się nie znalazł, ale pewien mężczyzna opiekował się chorą, wyglądał „profesjonalnie” w tym co robił. Wiem, bo w końcu obróciłem się i chciałem mieć rozeznanie w sytuacji. Znaleźli też tłumacza z angielskiego na francuski, a to w samolocie z Francji może być wyzwaniem. Docierają do mnie skrawki słów - chodzi o cukier. Więc chyba cukrzyca. Jakieś 30 minut przed lądowaniem posadzili panią na ostatnim fotelu, zadzwonili do pilota, zamówili pomoc medyczna na lotnisku. Pani stewardessa robi genialną robotę pomagając jak się da. Z tych powodów nie podali nic do jedzenia, jedynie poczęstowali wodą. Co zrozumiale, należało się zająć panią. No dobra, sytuacja zdrowotna nieco się uspokoiła, mózg zaczął myśleć co z nami, czy zdążymy. Podszedłem do stewardesy, podała mi numer gate’u lotu do Krakowa. Lądowanie mimo wiatrów i deszczu przebiegło bardzo spokojnie.
30 minut do odlotu do Krakowa.
Czekamy na otwarcie drzwi… czekamy aż ludzie zaczną wychodzić… a my na końcu… trwa to wieki!
20 minut do odlotu - jesteśmy w autobusie, a ten nie chce ruszyć! Okazuje się, że w naszym samolocie jechała jeszcze osoba niedowidząca. Kierowca czeka na sygnał z samolotu, czy może odjechać. Może.
10 minut do odlotu do Krakowa… myśli już kotłują się w głowie - przebukują, nie przebukują, jutro do pracy? Czy pobudka w hotelu w Amsterdamie… tryb czarnowidztwa próbował się włączyć, ale twardo się trzymałem. W busie mówię Pani - nie poprawiajmy opatrzności, tak ma być.
5 minut do odlotu - drzwiczki busa się otwierają, a my gaz! Ale dokąd? Transfery! Bramka B, a my w lesie, żadnych bramek. Biegniemy, z ciężkimi plecakami, butami górskimi i ciepło ubrani (wszystko co najcięższe na sobie, żeby zmieścić się w limicie ciężaru bagażu). Biegniemy nadal, pełne skupienie na drodze i znakach. Wreszcie pojawiają się tabliczki „bramki ABC”. Uuuu myślę sobie, daleko droga, wbiegam na znany mi „placyk” na Schiphol, pełno ludzi… Widzę znak „bramki AB”, ok, to już jakiś postęp, ale nie widzę numerów… biegnę dalej, brak mi tchu, chce się pić, od 2-giej nic nie jadłem, a tu gaz trzeba. Widzę „B”, ale to B15, nie B7, pewnie po drugiej stronie, jest B7 wskakuję między ludzi, kątem oka widzę, że Pani nadąża, drugim kątem oka widzę na tablicy nie Cracow a Munich… o nie… są panie za ladą, ostatkiem tchu wołam „I have connecting flight to Cracow…”. Pani na mnie patrzy i mówi, „it was B4”… „was???” wykrzykuję. Obracam się na na B4, nie widzę co Pani robi, jest B4, pełno ludzi… wpadam na blat biurka i mówię to samo „I have connecting flight…”, a pani po drugiej stronie mi odpowiada „we haven’t started yet…”…. Jakbym się zderzył z boeningiem. Nie wiem czy się śmiać, czy płakać, ale zdążyliśmy!
Pani w tej chorobie, przeziębieniu przebiegła chyba pół Schiphol, ja padam i jest radość!
Mieliśmy jakieś 40 minut opóźnienia, lot był wspaniały, bez przygód, walizki doleciały, a przy taśmie stał gościu z kurteczką „New Zealand Soccer”… jak się zaczęło od NZ, tak się kończy. Może to prognostyk? Zakładam, że tak!
Czas podsumować - zwykłem mawiać „jest wycieczka, jest przygoda”. Było dobrze, zderzenie z inną kulturą zazwyczaj in plus odmienną od rdzennej dobrze mi robi. Mili ludzie, dobra pogoda, czas razem, odpoczynek i fizyczne zmęczenie, tego potrzebowaliśmy. Zobaczyliśmy nowy dla nas kawałek świata, warto było. Czy jest to miejsce, abyśmy tam wrócili? Raczej nie, zrobiliśmy tam swoje, zostawiliśmy sporo zdrowia. Jednocześnie mamy świetne plany na kolejne miesiące, które chcemy zrealizować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz