Pobliski kościół wybił 7-mą rano. Ale jak! Najpierw 10 uderzeń, chwila przerwy, później też coś koło tego, a na koniec 7. Daliby ludziom pospać.
Jutro ma zacząć padać, w niedzielę intensywnie, więc dziś ruszamy na jednodniowy trekking w okolice cudownej góry Midi d’Ossau. Mamy 20 minut do parkingu Bious-Artigues. Wąską drogą, jeździ się na milimetry. Okazuje się, że górny parking jest pełny, pan ładną angielszczyzną nam wskazuje gdzie mamy zaparkować, 5€ i to kartą. Nasi mogliby się uczyć porządku. Jest gorąco, dziś wg prognoz koniec lata, za 2 dni w dolinach ma być 2 stopnie, na plusie. Co mnie zaskakuje - tu są tłumy! Fakt, piątek, może długi weekend ludzie biorą, ciepło jest, idą na trasę. Ładnie się idzie, szeroka droga, są wycieczki zorganizowane, szkolne, że starszą młodzieżą. O dziwo ten tłum mi nie przeszkadza. Jest kultura. Magia zaczyna się przy jeziorze Roumassot. Zielona trawa wokół jezior, nieco wyżej konie chodzą. Ludzie wchodzą do wody, ale jest ich mało. Nie wiem, czy wolno. Czuję się lepiej, Pani trzyma tempo. Jednak sił mi starczyło do schroniska Ayous. Tam siadamy na ławce i czuję, jak opadam z sił. Co się dzieje? Nigdy tego wcześniej nie miałem. Podejrzewam 2 rzeczy - gorączka przez 3 dni na wysokości 2800m mnie wydrenowała z sił, biegunka w poniedziałek to tylko był wstęp. Nie zregenerowałem się odpowiednio. Nie leży mi kompletnie tutejszy rytuał, że obiady podają w restauracjach dopiero o 19. Przecież nie będę podjadał do tej pory. A steki tu jadłem wyborne już. Idąc w górę opowiadam Pani, jak sobie rozplanowałem suplementy diety i “politykę” witaminową po powrocie do Polski. Nie jest to dla niej zaskoczeniem, bo często o tym mówimy. Na urlopie mózg pracuje inaczej i jest głód takiej wiedzy - na co i ile witaminy B, D, na co kolagen, a na co otręby z kefirem, no i magnez. Trochę posłuchałem mądrych ludzi na YouTube i ułożyłem plan. Wcielam go za 2 tygodnie z kawałkiem. Na schronisku pijemy dwie super lemoniady, wielka sprawa - zimna woda gazowana i syrop, ale w tym upale jest idealnie.
Dodatkowo bolą mnie stawy, nie ufam swoim kolanom. Trochę taki łamaga ze mnie, nigdy w tak marnym stanie nie byłem. A sezon przygotowań był intensywny plus biegi. Dodatkowo przypuszczam, że biegami mogłem sobie zniszczyć kolana, to też zmienię od nowego roku. Tak więc, idę, cierpię, myślę i wyciągam wnioski. Nie ma innego wyjścia. Każde kolejne 100 metrów przewyższenia to dla mnie męczarnia. Ale jakie widoki! Hitem jest przełęcz za jeziorem Bersau, kiedy szlak nasz już schodzi. Widok na górę Pic Castérau… przypomina mi trochę Barn Bluff z Tasmanii. Gdybym wiedział, że taka góra tu jest, z pewnością bym ją ujął w planie. Jest piękna i da się wejść. Zejście idzie mi wolno, ale to i dobrze, bo jest okazja do fotografii. Jezioro Castérau i Midi d’Ossau. Ładny teren. Porównujemy go do szlaku Greenstone Caples z NZ, bardzo zbliżone krajobrazy. Pani niemal by nadepnęła na żmiję zygzakowatą, pierwszy taki przypadek mamy. Przy aucie padam, jest upalnie. Dobrze, że butla Coli trochę zachowała chłodu. Zjazd autem do miasta trudny, kilku wariatów się znalazło. Jedziemy do lokalnego Intermarché, dietę uzupełnimy o jajka i pomidory. Jest tu tak dobre jedzenie, że nie chcę mieć śniadań tam, gdzie śpię, preferujemy mieszkanka z tym, co sobie przyrządzimy na śniadanie. Sery są wyborne. Z kolei te mieszkanka - jeszcze dobrego lokalu nie miałem, a bierzemy ze średniej półki.
Jest 18, trzeba godzinę czekać. Idę się okąpać, później przerwa, wyskok na obiad i laba. Jutro jedziemy do Lescun, na co się bardzo cieszę, bez gór, damy nogom odpocząć i kończymy z francuskimi górami, czas na hiszpańskie. Szkoda, Pic d’Anie musimy odpuścić ze względu na pogodę. Mount Anna na Tasmanii ostatnio też nam nie wszedł, ech…
Oglądamy wieczorem “Podróż za jeden uśmiech”, przedni serial.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz