3 tygodnie minęły od ostatniego wpisu. Pogoda nie dopisywała, czekaliśmy czekaliśmy, aż w końcu! 8-10 sierpnia, pojechaliśmy. Na Kaczawie byliśmy milion razy, ale pierwszy raz wreszcie zdecydowaliśmy się przejechać ten szlak. Opiszę te 3 dni w jednym poście. Piątek 8.08 - rutyna totalna, jakże przyjemna - Poranna Manna nagrana, 14.00 Uber do Pani, jedziemy. Śpimy w Pałacu w Krotoszycach ale ale... uznaliśmy, że zobaczymy Legnicę, bo nigdy nie byliśmy. Ciepłe piątkowe popołudnie. Proszę proszę jak tu ładnie! Architektura, kultura, nawet dobra kawa, mają dworzec. Wylądowało na liście na zimę. Bardzo przyjemny klimat.
Sobota rano, śniadanie w pałacu, bardzo dobre. Umówiliśmy się, że auto zostaje na parkingu do niedzieli, a my hop na rowery. Z Krotoszyc jedziemy na Legnickie Pole, bo tam zaczyna się szlak. Trochę nam to zajęło, ale dobrze się kręci. Widać prawdziwą Kaczawę, biedne wioski, pola, żniwa w pełni. Nawet plantację truskawek znaleźliśmy. Legnickie Pole - ładne miasteczko z bazyliką. Ląduje na liście na wiosnę. Nie ma lekko, skrzętnie notuję perełki spotykane po drodze. Start bądź koniec szlaku... prymitywny, no ale to tak mamy w Polsce, nie ma co oczekiwać cudów. Od tego momentu jedziemy żółtym szlakiem i muszę przyznać, że oznakowany jest bardzo dobrze. Raz czy dwa zgubiliśmy szlak, ale to przez nasze rozgadanie. No i ważna rzecz - przebiega naprawdę przez perełki Kaczawy, które dobrze znamy. Jedyny problem jaki miałem z tym szlakiem, to ani to w pełni pieszy szlak, ani rowerowy. Z Legnickiego Pola jedziemy asfaltem właśnie przez pola, co tu oglądać, piechur się na męczy. Z kolei w Wąwozie Myśliborskim wpychamy rowery, bo to w pełni pieszy kawałek. Później już zmądrzeliśmy i zaczęliśmy nieco ścinać, jak był takie "piesze" kawałki. Mile zaskoczył nas Jawor, szczególnie okolice rynku, zadbane, ładne kamieniczki. Przed rynkiem "zatankowaliśmy" w Lidlu napoje, sobotni poranek - setki ludzi, jakby był koniec świata i jeden sklep w Sudetach. Po wyjeździe z Jawora bardzo ładna droga rowerowa w stronę Myśliborza. Tam pchamy rower. Kolejny ładny kawałek to między Myślinowem a Czartowską Skałą, jeden z nielicznych, jakich nie przeszliśmy do tej pory. Ładnie jest w Pomocne, choć trzeba za kościołem pod górkę pocisnąć. Cudo. Stamtąd już Gozdno i na pamięć jedziemy do Młyna. Tutaj trudny kawałek, szlak wiedzie przez zboża i czyjeś pole. W Młynie chcemy zjeść obiad. Zdarzyła się rzecz niesłychana, aczkolwiek miałem podobne doświadczenie na Tasmanii. Jadąc jakbym miał coś w rodzaju wizji, że mężczyzna za ladą powie mi, aby sobie poszedł do innej restauracji. No i co się dzieje - jest około 15.40, chcemy zdążyć na mszę o 17 w Świerzawie, mamy mało czasu. Wchodzimy do restauracji, patrzymy na menu, wiem, że jest tu świetne jedzenie. Pytam ile trzeba czekać, pan mi odpowiada do godziny. Uuu... najgorzej, za długo, no bo nie zdążę. A on mi na to "to zapraszam do McDonalds"... Szok. Deja vu! Przecież ja to widziałem ileś chwil wcześniej. Przytaknąłem, wyszedłem, nie ma sensu dywagować. Zjedliśmy w Świerzawie. Piękny dzień!
Niedziela - śniadanie i w drogę! Kolejne perełki - Sędziszowa - Sokołowiec - Proboszczów. W Sokołowcu miło widzieć, że pałac zyskał nowych dach, czyżby ktoś to kupił i bierze się za remont? Polami jedzie się wspaniale, żniwa w pełni. W okolicach Ostrzycy trochę samochodów, ale skracamy sobie nieco trasę. W Twardocicach znowu zjeżdżamy ze szlaku, aby odkryć Kościół pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła. Później jest już coraz mniej perełek, ale kręcić trzeba. Wreszcie ostatni podjazd na rynek w Złotoryji... jest! rynek i koniec szlaku, ale nie wycieczki. Koniec taki prosty, jakby nic, kropka na drzewie. Naprawdę? ani tabliczki, ani napisu. Nic. Po prostu kropka.
Obiad jemy na rynku, później drogami rowerowymi wyjeżdżamy z miasta i naprawdę ładny kawałek do Krotoszyna, ładne spokojne wioski.
Zrobiliśmy to, przejechaliśmy kolejny nazwany rowerowy szlak w Polsce. Nasz kolejny i ostatni w tym roku "wielki szlem", frajdy co nie miara!

























Brak komentarzy:
Prześlij komentarz