W nocy źle się spało, wzięliśmy tabletkę na sen. Śniadanie takie se, później poszliśmy do kościoła. Pan recepcjonista nie zgodził się, byśmy godzinę później opuścili hotel. No wiecie co? po wczorajszym dniu mam dość Słowacji, choć lubię ten kraj, to kraj chyba, nie chyba - na pewno - nie chce tu turystów. Na każdym kroku widzę, jak upada. Drogi coraz gorsze, autostrad brak, lasy wycinane, szlaki niszczone... tylko wierzchołki są ładne. Jedziemy na Frydek, a dokładnie na nowopoznaną wioskę Bila. Jedziemy przez Żylinę. Tutaj nic się nie zmienia. Pamiętam te węzły jak jeździliśmy "100 lat temu" z Rodzicami na Węgry. Asfalt i oznakowanie dramatycznie słabe. Za Żyliną stajemy w Billi, uzupełniamy zapasy, a fajne rarytaski mają. Wystarczy minąć granicę i wjechać do Czech - świat staje się inny, droga równa i las jakby bardziej zielony. Idziemy na krótki spacer, nogę mam zabandażowaną. Na polance się rozkładamy, zasypiam. Później trochę poczytaliśmy i wracamy do auta ładnym lasem. To Beskid Śląsko-Morawski, jakiego nie znam, przy granicy ze Słowacją, jest malowniczo. 3 dni i 3 pasma górskie, ładnie. Ponad 43km w 3 dni, nieźle. Forma jest. Obiad jemy także w Bili. Ładna restauracja w centrum. Bistro. Jest gulasz z jelenia. Pytam, czy to czeski jeleń, czym nieźle rozbawiłem panie za ladą. Bo to bistro było. Ładnie tu. Korków o dziwo nie ma, puste drogi. Jedziemy do Ostrawy, do Black Tree na kawę, aby nieco przepuścić urlopowiczów na drogach. Kawa słabiutka, ale czas spędzony wspaniale. Świetne 3 dni, Czechy świetne, coraz gorsza Słowacja i póki co nie ma jej w planach na przyszły rok. Nawet nie wiem gdzie mielibyśmy tam chodzić, naprawdę bardzo dużo tu przeszliśmy, czas na inne tereny.






Brak komentarzy:
Prześlij komentarz