niby kolejny raz, ale ta trasa się nie nudzi. Nie ma rutyny, jest zawsze trudna, wymagająca i ma swoje dwa oblicza. Do Mirska - widokowo, a później do Wlenia - szosowo. Dobrze się spało, wstaliśmy po 7-tej, 8.00 wyjazd, ruszamy z Pocztowej w Tleniu 9.10. Dziś jest duża powtarzalność, którą lubimy. Zaczynamy z tego samego parkingu, co zawsze. I od razu hop pod górę pod zamek. Najpiękniej jest za Radomicami, bez dwóch zdań. Okoliczne łąki urozmaicają jeszcze konie, których tu do tej pory nie widziałem. Jest idealna pogoda, chmury, które ładnie się fotografuje, chłodno, nie za ciepło. No i Izery przed nami, obok Karkonosze. Śnieżka jakby w deszczu. Na ten weekend wziąłem znowu OMD EM5 z Leicą 15mm, lekućki aparat, postanowiłem, że dziś bez artyzmu, po prostu dokumentuję nasz przejazd. Znowu mam wielką frajdę robić zdjęcia tym malutkim i lekkim aparatem. Na tak długich trasach nie warto brać cięższej pełnej klatki. Nasza czereśnia popiorunowa nadal stoi. Przed Lubomierzem w Wojciechowie odwiedzam sklep, jak zawsze. Kilka produktów na półkach, ale zawsze tu wchodzę. Pisałem, dziś jest powtarzalność do bólu, którą tu uwielbiam. Lubomierz, jest parking z koszem na śmieci, rundka po rynku. Teraz już wiem, co jest dookoła, nasz pobyt miesiąc temu dużo nam pokazał. Kolejne kilometry upływają wspaniale, jeździmy po okolicznych wioskach swoim tempem, asfalt na większości kawałków dziś jest wyborny. Nogi chodzą wyśmienicie, nie czuję ani bólu ani zmęczenia. Myślę, że od oglądania tour de France forma zyskuje. Pani też mówi, że dobrze się kręci. Bieganie i dotychczasowe etapy robią swoje. Mirsk! 12.30 wjechaliśmy na rynek, tam gdzie zawsze zamawiamy małą pizze i herbatę z cytryną. Obie są wyborne. Zanotowałem, 13.10 wyjeżdżamy z Mirska. Później Gryfów, już nie takie nudne miasteczko, miesiąc temu je poznaliśmy i darzę je wielkim sentymentem. W końcu nie przegapiłem zjazdu na Wieżę. W Gryfowie mają czereśnie po 16zł, ależ ja przepłacam... Później sporo zjazdów, mało widoków. 15.05 jesteśmy w naszym przystanku w Niwnicach, ławeczki obok pomnika i śmietników, mapa mówi, że to ruiny dworu Bartniki. Przez Lwówek tylko przejeżdżamy. Dziś bardzo dużo pijemy, choć upału nie ma, sklepów jest pod dostatkiem, to nam bardzo służy. Za Lwówkiem piękna trasa przez pola do Dębowego Gaju. Gdzieś w okolicach Górczycy stoi chłopak przy drodze, dźwiga mizernie stworzoną planszę "Lemoniada 4zł". Stajemy. Płatność tylko gotówką. Oj... zagadujemy "nie masz blika?". Nie ma, ale mówi tak - mama ma, ale nie zna numeru, więc najpierw zadzwońcie do taty, jest mechanikiem, na pewno odbierze, da numer do mamy, później do niej zadzwońcie i zapłaćcie. Ech synek.... spoglądam do portfela, mam jeden polski banknot. Dałem mu, niech ma na wakacje, nalał oranżady. Ale jakoś nie wierzę, aby miał tu klientów. Odpowiada mi "mam sporo, proszę spojrzeć ile mam pieniędzy" i pokazuje na plastikowy kubek z upchanymi banknotami. Pięknie, niech uczy się biznesu. 16.30 Przeździedza. Ostatni podjazd przed nami, bardzo trudny, ale jakże piękny. 2 lata temu umierałem, rok temu dziwiłem się, że tak łatwo poszło. Przez całą drogę była umiarkowana temperatura, a tutaj grzeje niemiłosiernie. Pani w końcu rzuciła tempo, zmęczeni jesteśmy, ale wjazd poszedł sprawnie. Tutaj trzeba uważać na dzikich kierowców z kajakami, ale na szczęście tylko 1 się taki trafił. Na górce przed spichlerzami robimy przerwę, rzut oka na Izery i zjazd do Wlenia. 17.20 wjeżdżamy na rynek. Co za czas! co za piękna wyprawa. Siadamy na ławce, idę po lody. Piękny, cudowny etap, najlepszy jednodniowy rajd. Wielki Szlem, jak to nazywam. O 18 msza, później obiad w domku, oglądamy etap tour de France padnięci w łóżku, dziś Lourdes i Tourmalet. To był piękny dzień!























Brak komentarzy:
Prześlij komentarz