Pierwszy przystanek dziś to Van Wyksdorp. Jest jeden autor, a w zasadzie autorzy na you tube, którzy pokazali to mikromiejsce - Dusty Bugs. Za to jestem im wdzięczny, że zainspirowali nas do przyjechania do tej wioski. Przed nami z Ladismith 100km szutrem. Po 30 kilku docieramy właśnie do Van Wyksdorp. Tuż obok cmentarza jest stare boisko do rugby, na którym pasą się owce. Dookoła biedne domy. Kto tu grał w rugby? Docieramy do kościoła, obchodzimy go, kilka osób krząta się po uliczkach. Kawałek dalej są dwa punkty - sklep i art gallery. Unikalny klimat. Nagle zjeżdża się kilkanaście pickupów, jakaś zorganizowana grupa lokalsów przemierzających małe Karoo, tak sądzę po brudzie na autach. W sklepiku kupisz wszystko od ciaska przez stare buty do śrubek.
Ruszamy dalej, przed nami 70km długiej drogi. Odkrywamy surowość i piękno Karoo. Non stop tereny są ogrodzone, czyli mają właściciela. Jak tylko zatrzymujemy się, abym zrobił zdjęcia albo patrzymy na jakieś zwierzę, inne auta się zatrzymują i kierowcy pytają, czy wszystko ok. Ci ludzie mnie zawstydzają swoją kulturą. Takiej postawy nie uświadczyłem na Antypodach. Jak miło. Widoki są imponujące. W tej nicości i surowości są domy, chatki, a nawet lodge. Jakoś sobie ludzie radzą. Szuter jest dobry, jedziemy jakieś 30-40 km/h. Od czasu do czasu zdarzy się jakiś potok, który trzeba przejechać. Trasa robi wrażenie i zajmuje dużo więcej, niż wynika to z google maps. Nie warto się tu spieszyć. Herbertsdale - nawet się nie zatrzymaliśmy, nic ciekawego. Ale od tego momentu zaczyna się asfalt. Tuż przed Mossel Bay jest ciekawe miejsce zwane Gondwana, wygląda na prywatny Game Reserve, jakoś nie wybadaliśmy tego przygotowując się.
Mossel Bay - nadmorskie miasto, które w tą jakby nie było zimową niedzielę jest puste. Kawę pijemy w kultowym miejscu - Blue Shed Coffee Roastery. W hangarze z blachy zrobili palarnię kawy, wyjątkowe miejsce. Obiad jemy dalej w restauracji, której nazwa mnie urzekła, bo ma w nazwie Minnesota, a mam sentyment do tego miejsca. Fatalna restauracja, ale w końcu zjedliśmy steka. Mocno wieje, wielkie fale, chwilę postaliśmy i w drogę. Jest 16, a jeszcze kawałek do Knysna.
Słynna Garden Route. Nie skorzystamy z jej uroków, choć na wzgórzach widać kapitalnie jak wielkie fale uderzają o brzeg. Droga w remoncie, co nie dziwi. Sporą część drogi stanowią 2 pasy w każdą stronę, mały ruch, więc dobrze się jedzie. Wilderness wygląda ciekawie. Mieliśmy upatrzony punkt w Sedgefield, ale chcemy na 18-tą być już w pokoju. To jest dla nas godzina, po której wolimy nie przemieszczać się. Mimo że jest to autostrada N2, to zdarzają się rowerzyści na drodze, ludzie idący drogą. Lepiej jechać jak jest widno. Dotarliśmy do naszej willi. Właściciel niczym wojskowy - usiądźcie tu, wypiszcie tu, ja wam pokaże to i to, a zaparkujcie tam. Ma nieco problem z tym, że mam 3 różne rezerwację na kilka najbliższych dni, ale widzę, że z każdą chwilą częściej się uśmiecha. Musi nabrać zaufania, jutro go poproszę, aby nasze walizki przetrzymał na czas naszego Harekrville Trail. Jego żona jest zupełnym przeciwieństwem, miła, wesoła i rozmowna.
Długi dzień dziś, sporo przejechaliśmy, ale dalej podczas tej wyprawy jechać nie będziemy, no poza Tenikwa, ale o tym później.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz