w piątek pojechaliśmy po południu na Słowację, wreszcie po wielu tygodniach naciągania pogody. Nie była prognoza idealna, nawet na niedziele jakoś super się nie wpatrywałem, ale musieliśmy pojechać. Oboje zmęczeni pracą, intensywne dni, ciepłe dni w tygodniu. Mieszkamy w znanym nam mieszkanku w Sucany. Byliśmy tam wielokrotnie. Dojazd - szkoda gadać. Na Słowacji byliśmy rok temu i mam wrażenie, że ten kraj się cofa, cofa szybciej niż nasz. Na drogach niebezpiecznie, autostrady nadal nie ma między Cadca a Żiliną, nie wiem czy w ogóle są jakieś plany, ale tę jedyną drogę remontują. Koszmarny korek, na szczęście w przeciwną stronę. Do Billi już w piątek zdołaliśmy wejść, święto Cyryla i Metodego. W mieszkanku ostatnio był kineskopowy telewizor, ale tu zaszła zmiana, jest płaski. Miał być internet - nie ma. Nie obejrzę meczu Hiszpania - Niemcy. Naszła mnie taka refleksja, że całe te Euro kompletnie przeszło obok mnie. Kupiłem jak co roku Skarb Kibica, obejrzałem ze 2-3 mecze i później tylko praca. Albo golf. No szkoda, czas płynie, a pracy coraz więcej. Coś tu jest nie tak. Nic, co prawda jest internet w komórce, ale wykorzystam sytuację i zrobimy sobie małe odcięcie od świata.
Sobota, plan jest prosty, auto zostaje pod domem, a my idziemy niebieskim szlakiem na Mały Krywań i z powrotem. Upał, ponad 30 stopni. Będzie ciężko, a ja jeszcze zapomniałem swojego heada/buffa. Och... Idziemy przez miasteczko, spokojne w ten sobotni poranek, sukcesyjnie się wspinamy. Myślę sobie - być totalnie zmęczonym i pojechać chodzić na Fatrę, aby odpocząć? trzeba być nieźle szurniętym. Fatra jest stroma, na dziś planujemy 25km, w tym upale... Znaki w Sucany pokazują 5 godzin na szczyt, idziemy. Ja idę wolno, Pani rzuciła tempo i prowadzi. Co 2km przerwa, pijemy, od razu elektrolity. Myślałem sobie, że w chacie Vendovka da się kupić kufelek Kofolki. Skąd. To chata w stylu nowozelandzkim, tylko spania i gotowania. Rozłożylismy się na trawie obok chaty i usnąłem, może z kwadrans mnie "nie było". Zmęczenie wychodzi ze mnie. Powyżej chaty jest chłodniej, wieje, kilka osób z Polski nas minęło. Widoki ładne, przypominają mi te z Wielkiej Fatry i zastanawiam się, czy myśmy tu kiedyś byli? bo nie kojarzę. Na szczycie byliśmy po 4,5 godzinach, a więc mimo słabego tempa, drzemki jeszcze przed czasem. Forma jest, bieganie robi formę, Znowu się rozkładamy i znowu zasypiam. Wieje strasznie. Na szczycie wiadomo, sporo osób, ale bez dramatu, można odetchnąć i się rozejrzeć. W oddali chyba tatrzański Krywań, Rozsutce, Zilina... Cadca i Zilina - jednym słowem dramat, brzydsze, niż kiedykolwiek, z góry za to prezentują się ładnie. Zmieniam obiektyw na 105mm i już się z nim nie rozstaję, cudo szkło. Schodzimy. Mamy solidny zapas picia, obok chaty jest źródło wody, napełniamy jedną z butelek, wrzucam drażetki z elektrolitami, trzeba korzystać z tego, co daje natura. Na kolejnej przerwie zachciało mi się makro. Jak chce mi się robić zdjęcia i to jeszcze z plecakiem na sobie - to całkiem dobry objaw dobrego samopoczucia. Pani znalazła mi owada, 8 zdjęć, stacking i jest ładny efekt. Im niżej, tym cieplej. Od asfaltu grzeje. Cygańska osada też wyszła przy rzece na dwór i drą się strasznie udając, że śpiewają. Człapię już pod mieszkankiem, jednak uznaliśmy, że podjedziemy do Martin do Billi, nie ma co na jutro czekać. A co jutro? nawet nie myślę, padam ze zmęczenia. Obejrzeliśmy jeszcze mecz Anglików ze Szwajcarami, a po karnych padłem, jak Szwajcaria. Spałem 11 godzin. Ostatnio tyle spałem po powrocie z terenów australijskich. Dobrze się wyspać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz