W piątek podjeżdżamy jeszcze na Okole, tam jest ze 13% i daje wycisk. Znowu Kaczawa! Jak tylko się zbliżam, czuję energię. To miejsce ma dla mnie niezwykłe znaczenie, a latem już trzeci raz robimy Pętlę Lwówiecką na rowerze.
Sobota rano, jedziemy do Wlenia, parkujemy na ul. Pocztowej, pełen automatyzm. Już nawet nie patrzę na telefon. Znam drogę na pamięć i ją uwielbiam. Taki nasz trzeci wielki szlem rowerowy. Był WTR do Szczucina, był Masyw Śnieżnika, jest Pętla Lwówiecka. Podjazd pod zamek jak zwykle stromy, najpiękniejszy kawałek? bez dwóch zdań odcinek Klecza - Wojciechów. Już zapisałem w poczekalni na przyszły rok, koniecznie tam pojechać pieszo. Widok na Karkonosze i Izery. Taki lunch zwykle jemy w Mirsku, ale nasza restauracja dopiero od 13. Tuż obok jest inna pizzeria, czynna. A więc tradycyjnie - mała pizza i herbata z cytryną. Smakuje wybornie. Kręcimy na północ. Odcinki mijamy szybciej, niż zwykle. Myślę, że to przez częste bieganie, po prostu jest forma. Jak zwykle Gryfów nie zachwyca, ale generalnie jest z górki do Lwówka. Tam Pani wymyśliła, że podjedziemy do Lidla po picie. No dobra, jesteśmy na skrzyżowaniu, szukam na mapie sklepu i niemal w tym samym momencie dostaję informację od znajomego ze Stanów, że Meronk przeszedł cuta na The Open i jakiś lekko podchmielony i niesamowicie kulturalny pan pyta mnie czego szukamy. Wskazuje nam drogę i prosi o 2 zł na piwo, szczerze. Dostaje, przecież ciepło i normalne, że pić się chce. My też za moment tankujemy napoje i dalej w drogę. Sytuacja niezwykła - w Dębowym Gaju chyba 2 lata temu na przystanku autobusowym zauważyłem 2 starsze panie, zapytałem, czy mogę im zrobić zdjęcie, nie zgodziły się. Teraz mam dokładnie to samo, znowu siedzą 2 starsze panie, patrzą na nas, obok starszy mężczyzna. Patrzę na nie, hm chyba te same co wtedy, jednak teraz nie zapytałem o zgodę, pojechaliśmy dalej. Co za historia. Podjazd pod Bystrzycę też nam poszedł łatwiej mając ponad 80km w nogach w upale. Kilka minut po 17 byliśmy we Wleniu na rynku, zadowoleni, uśmiechnięci, szczęśliwi. Jak ten czas zleciał? drugi raz poszedłem do Dino, by coś kupić i drugi raz wyleciałem sfrustrowany. Kolejka ludzi, pełne kosze, jedna kasa... jak oni mnie tak traktują, to ja ich też.
Niemniej - to był wspaniały dzień, pełen wrażeń, wieczór z Rodzicami w cichym i uspokajającym salonie, jak zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz