nawet nie wiedziałem, że tak się nazywają. Było to dawno, bo w sobotę 4.03. Z utęsknieniem śledziłem prognozy pogody wypatrując słońca nad Kaczawą. Nic z tego. Więc gdzie tu jechać? Wpadliśmy na pomysł, bo pojechać w Beskid Śląsko-Morawski. Zaparkowaliśmy na małym miejski parkingu przy kościele w Valašská Bystřice. Później już szybko do góry pieszo. Co ciekawe, jest tam pole golfowe. Małe, na pagórkach, ale zawsze. Myślałem, że trasa będzie łatwa i przyjemna. Znowu rozczarowanie - od Burova nawierzchnia jest zniszczona przez wyrąb i zwózkę drzew. Dobrze, że jest lekki mróz i idzie się po lodzie. Gdyby była odwilż... to było by sporo błota. Lekkie wzniesienia, puste góry. Szału brak. Jakoś tak się zagadaliśmy, że nie skręciliśmy tam, gdzie trzeba. Przez to wylądowaliśmy w schronisku pod Cáb. Herbata ziołowa, czyli rumianek. Pani liczyła na bylinkovy czaj, jak pod Rysami. Zaczęło wiać, zrobiło się mgliście i mało przyjemnie. Stwierdziliśmy, że nic tu po nas, kilometry swoje zrobimy, a nie ma co siedzieć w górach. Schodząc przez wioskę dostrzegamy Hostinec U Machýčků, idziemy na obiad. Jeszcze nigdy źle nie zjadłem w Czechach. Nic więcej o tym wyjeździe nie mogę napisać, po prostu był. Przewietrzyliśmy się.
.
Od czwartku walczyłem z wirusem, weekend przeleżałem w łóżku. Dziś wtorek wieczorem jest już dużo lepiej. Pani jest cudowna, tak bardzo mi pomogła. W piątek mam nadzieję - ruszamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz