Wstajemy, jesteśmy kompletnie padnięci po trudnym tygodniu pracy. Co robimy? Mieliśmy zrobić długą trasę rowerową Oświęcim - Kraków - Oświęcim, na którą od roku już ostrzę sobie pedały. Nie damy rady, jesteśmy zbyt zmęczeni. Plan B? Otwieram swoje zapiski. Proszę bardzo, rower z Siewierza. Tak pachnie mi Jurą, która ewidentnie mi nie leży (choć dopiero z niej wróciłem służbowo). No dobrze, jedziemy. Parkujemy przy lesie w Boguchwałowicach i mówię "no dobra, to teraz mnie zachwyć okolico". I kurcze zachwyciła. Boguchwałowice - Zendek. Pierwszy odcinek. Wieje kosmicznie. Ładny czysty las przecięty budowaną trasą kolejową mającą połączyć lotnisko z resztą świata. Zendek - mała wioska, gdzie w co trzecim domu jest fryzjer. Jest sklepik jak z lat 80-tych. uzupełniamy braki i jedziemy dalej. Z lasu wyłania się wiadukt. Prowadzi on nad A1 z powrotem do lasu, którym chce się jeździć. Las, jak to las. Wiele razy już to tu pisałem. Nie jest to miejsce pokroju Białowieży, ale patrząc w jakim kawałku Polski jesteśmy, jest wybornie. Przekraczamy Małą Panew. Istotnie jest mała na tym odcinku. Kiedyś nią kajakowaliśmy. Jednak poziom jest niski i rzeka wąska. Przechodzę w poprzek rzeki z rowerem. O dziwo, Pani robi to samo w keenach i skarpetach. Kolejna bajka zaczyna się od wioski Woźniki. Co prawda rynek wygląda,, jakby wymarł, ale od Coglowej Góry czuję się, jakbym jechał przynajmniej na Suwalszczyźnie. Malownicze pola, pagórki, gdzieniegdzie drzewo i daleko na horyzoncie jakieś budynki lub wieża kościelna. Tu jest genialnie!
Po rowerze pojechaliśmy do Siewierza, na gęś. Hmmm dobre było, ale sobie już podaruję tę restaurację. Doceniam prostotę, ale nie aż tak. Skoro o restauracjach mowa, wczoraj byłem w Plado i był odlot, to jest to. Wieczorno-nocny spacer gliwickimi uliczkami, kiedy Kafo już zamknięte - wyjątkowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz