Pulardy nie było, zmieniono menu. W Palmową Niedzielę Istebny też nie było, bo pogoda nie dopisała. Zatem? Wrocław. nie byliśmy tam 4 lata. Jak to możliwe? Nie mamy planu, będzie - co rzadkie - spontanicznie, przed siebie. Co przyniesie moment. Nawet nie mierzyłem trasy. jedziemy niemal pustym autobusem. Wrocław już od samego dworca autobusowego jest poukładany. Kawiarnia, w której chcemy wypić kawę - no dobra, jakiś mikroplan jest - wypełniona po brzegi. Jest zimno! taka wiosna w tym roku. W końcu idziemy "tam, gdzie zawsze", czyli do Rozrusznika. Później wzdłuż Odry, najpierw jej prawym brzegiem, później lewym. Jakoś tak nacisnąłem, że wypadł mi obiektyw z body. Myślałem, że się poryczę, ale dobrze, że mam filtr ochronny. Ufff. Sporo śmieci na deptaku. Idziemy i rozmawiamy o wojnie. Co będzie gdyby... nawet nie chcę myśleć. Sporo jest Ukraińców we Wrocławiu, więcej, niż gdziekolwiek indziej widziałem. Mamy raptem 5 godzin na miejscu, więc kawiarnie stanowią nasze przystanki. Drugą kawę, już latte pijemy niemal z wiadra, takie tu dają. Będą nas trzymały z tydzień. Po południu uliczki Wrocławia zapełniają się, a my idziemy w stronę dworca. Fajnie było wrócić, podpatrzeć jak żyje miasto, szczególnie pięknie do południa, kiedy niemrawo budzi się do życia. Pogoda? Tasmania. - 4 pory roku w jeden dzień. Czyżby coś nam to miało powiedzieć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz