to był bardzo trudny i długi tydzień, ale wracam wspomnieniami do minionej soboty. W Bielsku ani grama śniegu, w Żywcu podobnie, ale im dalej, to już było bielej. Sopotnia Wielka - jedyne miejsce w Beskidzie Żywieckim, gdzie czuć inny klimat, wioska oddzielona górami od reszty Żywiecczyzny, od miejsce takich jak Pewel, Żywiec, Węgierska Górka. Różnicę widać gołym okiem. Czuję się tu dobrze i zawsze chętnie wracam. Myśleliśmy, że pójdziemy na Romankę na dziko, dojeżdżając do końca drogi, lecz nic z tego. Parking już o 9 rano pełny, droga śliska. Stajemy nieopodal wodospadu, na prywatnym parkingu. Jest zimno i wieje. Nie będzie dziś bezchmurnego nieba, będzie za to trudna przeprawa. Idziemy czarnym szlakiem, później niebieskim. Zdobyć szczyt i spadać. Im wyżej, tym więcej śniegu. Trasa niby przetarta, ale zapadam się momentami po pas, a wyżej nawet po pachy. Na przestrzeniach bez drzew - wieje i to mocno. Dawkujemy sobie ciepłą herbatę, którą mamy w termosie. Od czasu do czasu mijają nas narciarze, mają nieco łatwiej. My zimą nie chodzimy w rakietach, po co sobie ułatwiać? Wchodziliśmy 4 godziny. Tuz przed szczytem dwójka ski tourowców pyta nas, gdzie jesteśmy, gdzie Rysianka. Widać, że zbłądzili. Mówię, aby szli za nami. Nie posłuchali. 3 minuty później wołają nas, pytają o to samo, ja powtarzam - chodźcie za nami po śladach. Zniknęli. Mam mieszane uczucia, na granicy rozsądku i spirytyzmu, kto to był. Różnych ludzi spotkałem w górach, w różnych okolicznościach, piszę całkiem serio. Na szczycie kilka osób, stajemy z boku, sceneria niczym z filmów w głębokiej zimie. Czuję się osłabiony, jemy nasz prowiant, kilka zdjęć i wracamy. Tu nastąpiło jeszcze większe osłabienie. Zapadam się mocniej, śnieg sypie - jakby było mało, a mnie sił ubyło. Porcjujemy sobie gorzką czekoladę. Organizm strawił prowiant ze szczytu i energii ubyło. Po chwili sytuacja się poprawia, z kolei naszych śladów już nie ma. Rozjechali to narciarze, dosypał śnieg, więc znowu trzeba nieco sobie utorować drogę. Zejście zajęło nam 3 godziny. Zbyt dużo żółtego śniegu przy szlaku, i to nie od zwierząt. Nie rozumiem, że nie można iść w głąb lasu. Ciekawy obrazek tuż przy domostwach - kilka drzew do wysokości 2 metrów obdarte z kory z wyraźnymi śladami małych pazurów. Czyżby jakiś miś się obudził?
Wspaniały dzień, cudowna super trudna trasa, która mam nadzieję na stałe wejdzie do naszego repertuaru zimowych wypadów. Udany debiut na Romance. Czy to był nasz ostatni wypad w góry tej zimy? Być może. Zaczynają się na Śląsku ferie, a to znaczy tłum, zatem my w przeciwną stronę, a do Kaczawy I odliczam już dni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz