piątek, 15 października 2021

Albania - dzień 4 - Shebenikut? dzień cudów

5. września 2021. Zasypiałem, a raczej starałem się usnąć z myślą, że z Shebenika nici. Yr jak i inne prognozy pokazywały, że rano ma padać i później od 13 lekki deszcz 3 godziny. Spałem bardzo słabo. Wstałem o 7.30, ledwo ślepka otworzyłem, łaps telefon i patrzę na prognozy. Patrzę, oczom nie wierzę. Rano bez deszczu, po południu może coś tam lekko pokropić. Szybka decyzja - próbujemy wejść na Shebenik. Schodzimy na śniadanie, którego nie ma. Szybko jednak obsługa się uporała. Około 9.40 byliśmy w tym samym miejscu co wczoraj, na Libhrazd przy śmietniku w środku wielkiego niczego. Ruszamy, jest gorąco. Wiem, że o 19 jest już dość ciemno, zatem chcemy być w hotelu o tej porze. Zatem o 18 musimy wrócić, co oznacza o 14 na szczycie. 15km i niewiele ponad 4 godziny? Próbujemy. Wszakże ten dzisiejszy dzień jeszcze wczoraj wieczorem był skazany na przesiadywanie w hotelu. Szkoda, że żadne auto nie jechało do góry, pokonalibyśmy szuter. Nie chcieliśmy narażać wypożyczonego tipo na usterkę. 5km szutrem, godzina w upale. Góry wyglądają jak hałdy na Górnym Śląsku. Wzdłuż drogi płynie strumień z czystą wodą. Mijamy kilka raptem osób, jeden z osiołkiem, inni coś tam w swoim ogródku robią. Coś krzyczą po swojemu, uśmiechają się do nas i pozdrawiają. Fantastycznie się tu czuję. Jak się spojrzy dokładnie na mapę, na naszej drodze Rruga Qarristhes jest jezioro, tam dostrzegam budę zbitą z kilku blach z napisem cafe. Śmieję się, że na takim odludziu jest kawiarnia... to miejsce odegra w dniu dzisiejszym niezwykłą rolę. Idziemy dalej szeroką drogą, która zrobi się później oznakowanym czerwonym kolorem szlakiem. Jeśli na mapy.cz nie było szlaku, łatwo go było dostrzec na miejscu, zatem z nawigacją nie było dziś problemu. Idziemy szybko, ponad 4km na godzinę. Zegarek, przed kupnem którego mocno się wzbraniałem, zwraca się wielokrotnie. Szlak idzie raz przez „hałdy”, później wypalone od słońca łąki, później lasy. Duża różnorodność, kapitalne powietrze, pustkość - jest wszystko, czego trzeba. Tylko ten szczyt, majaczy nad nami i wydaje się tak daleko. Po 10km czuję już w nogach dzisiejszy dystans. Tuż obok tego cafe baru jest genialna góra, niczym z dzikiego zachodu. Gdybym tylko wiedział wczoraj o jej istnieniu, gdyby tylko była opisana i oznaczona gdzieś w internecie... dzisiejszy dzień potoczyłby się inaczej. Ale nie ma w życiu i w górach przypadku. Wielokrotnie doświadczyłem na naszych wyprawach, że Opatrzność czuwa i z nią się nie polemizuje. Idziemy dalej, droga coraz bardziej się wspina. Przez pewien czas towarzyszy nam wielka rura ciągnąca się setki metrów. Transportowana jest nią woda, albo była, bo jest w niej dziura. W pewnym momencie trasa mocno zakręca w lewo, jesteśmy na 1550m i przed nami pojawia się Shebnikut w całej okazałości. Wtem... pojawia się grzmot. Później drugi. Idziemy dalej, wiadome jest dla nas, że jeśli tylko deszcz nas zmusi do przerwy, nie wejdziemy na szczyt. Jest 13.30, a jeszcze jakieś 700 metrów w górę. Grzmoty się nasilają, lecz jeszcze nie pada. Sytuacja rozgrywa się w kilka sekund - idąc Pani mówi - patrz, tam jakaś chata jest, ja jeszcze jej nie dostrzegam, wyłania się szybko, wchodzimy po blaszany dach, dosłownie sekundę potem lunęło... zanim się rozejrzałem, stwierdziłem, że Opatrzność znowu nam taki cud podarowała. Niezwykła sprawa. A chata? Ruina z cegieł, blachy, jedno pomieszczenie z łóżkiem i bałaganem dookoła. Taki schron dla turystów. Burza na dobre się rozkręciła, towarzyszy jej ulewa. Jest dla nas jasne, że dalej nie pójdziemy. To samobójstwo. Gołe góry przed nami i późna pora. Nie lubię zawracać z gór nie zrealizowawszy planu, ale ten dzień nie był na góry przeznaczony. Wczoraj uznaliśmy, że nie idziemy tutaj, a jednak zaryzykowaliśmy i mamy 14km w nogach. Teraz trzeba wrócić... co za zrządzenie losu. Nic na trasie, pustkowie i tuż przed deszczem wyrasta nam ten schron. Postaliśmy tam z pół godziny, poględziłem jeszcze, jak to mam w zwyczaju, że nie zdobędziemy szczytu. Popijam genialny nektar z gruszek. Wracamy, ja już myślę co robimy jutro. Jeśli jutro góry, to jak dziś zrobimy 28km, to kiepsko będzie z formą. Myślę o tym barze przy jeziorku, tam widziałem samochód. A jakby tak do nich podejść i zagadać... tak zrobiliśmy. Grzmoty było jeszcze jakiś czas słychać, ale deszcze ustały. Jednak przed nami wyrasta kolejna ściana deszczu, tym razem z zachodu. Budkę cafe bar mamy na wyciągnięcie ręki, obok niej stoi - a jakże, żadna nowość Mercedes, oczywiście w ruinie. Z budki wychodzi człowiek i coś do nas woła. Z jego słów wyłapuję „Friend”. Zaczyna padać, a my stoimy u bram jedynej kawiarni w promieniu spokojnie kilkunastu kilometrów. Właściciel wita nas serdecznie i zaprasza do środka. Lokal ma 5 metrów kwadratowych, siedzi w nim 3 mężczyzn podchmielonych, popija piwo, jest tam piec, telewizor, koło ratunkowe, stolik, kilka krzeseł i barek. I uwaga - wifi! Właściciel całkiem dobrze mówi po angielsku. Trochę nam zajęło wytłumaczenie naszej prośby, by nas zwiózł do auta. Zgodził się! Zamawiamy kawę. Robi ją w naparstku. Rozmawiamy o tym i tamtym, przede wszystkim o piłce. W wielu miejscach na świecie jak przy przedstawieniu powiem „Lewandowski”, rozmowa układa się całkiem sympatycznie, nawet tutaj, choć nasi ograli lokalnych 4-1 kilka dni temu. Korzystam w wifi dzwoniąc do Rodziców. Ekipa radośnie macha rękoma i coś tam wykrzykuje. Kawa siekiera, ale pijemy. Właściciel poszedł po auto. Przyjeżdża pod drzwi swoim Polo... auto ma ze 30 lat, błotniki podtrzymywane są plastykowymi linkami. Za kawę nie chce pieniędzy, ale ja i tak mu się odwdzięczę. Gość śmiga po szutrze aż miło, deszcz nie ustępuje. Rozstajemy się przy naszym tipo, robimy wspólne zdjęcie. On pognał do miasta sprzedać worki owoców jałowca, który zbiera. Za każdy taki dostaje 5 Euro. Tak, co to było za wydarzenie dziś. Ciąg cudów, najpierw schron, później cafe bar. Jak we śnie jakimś. W sumie zrobiliśmy 20km pieszo i 5km zaoszczędziliśmy zjeżdżając. Cudowny dzień, z każdym kolejnym Albania jest coraz to wspanialsza. Na obiad jedziemy na grilla. Jak widzę w menu „ribs”, to się trzęsę. Jak widzę jeszcze „lamb”, to wracam mentalnie do Nowej Zelandii. Pani zamawia kozę. Ostatnio takie mięso jadłem w Ugandzie i było wyborne. A... no właśnie. Dziś w Elbassan mecz piłkarski - kwalifikacje do Mistrzostw Świata Albania - Węgry. Byle nie wracać z kibicami, bo to będzie horror. Byliśmy szybciej w hotelu. Jest 21.37, gdy kończę ten opis, co za godzina... nie ma przypadku. Cudowny dzień.
 

Shebenikut-01 Shebenikut-02 Shebenikut-03 Shebenikut-04 Shebenikut-05 Shebenikut-06 Shebenikut-07 Shebenikut-08 Shebenikut-09 Shebenikut-10 Shebenikut-11 Shebenikut-12 Shebenikut-13 Shebenikut-14 Shebenikut-15 Shebenikut-16 Shebenikut-17 Shebenikut-18 Shebenikut-19 Shebenikut-20 Shebenikut-21 Shebenikut-22 Shebenikut-23 Shebenikut-24 Shebenikut-25 Shebenikut-26

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Etykiety

Adršpach (1) Albania (39) Alpy (9) Alpy. UFO (1) Australia (82) Austria (18) B&W Photo (132) Babia Góra (4) Bałtyk (1) Barcelona (22) Beskid Makowski (1) Beskid Mały (5) Beskid Niski (29) Beskid Sądecki (3) Beskid Śląski (16) Beskid Śląsko-Morawski (17) Beskid Wyspowy (4) Beskid Żywiecki (97) Będzin (1) Białoruś (4) Biebrza (10) Bielsko Biała (21) Bieszczady (28) Bory Stobrawskie (3) Bory Tucholskie (7) Boże Narodzenie (13) Bratysława (1) Broumowskie Ściany (2) Bryan Adams (3) Brzeźno (2) Bytom (1) Chorwacja (8) Chorzów (3) Chudów (1) Cieszyn (11) Czechy (60) Częstochowa (5) Dolina Baryczy (7) Dolinki Krakowskie (1) Dolomity (11) dżungla (10) fotografia (5) Francja (13) Gdańsk (7) Gdynia (1) Gliwice (7) Goczałkowice (4) golf (2) Gorce (1) Góra Św. Anny (6) Góry Bardzkie (3) Góry Bialskie (4) Góry Bystrzyckie (8) Góry Choczańskie (4) Góry Izerskie (29) Góry Kaczawskie (3) Góry Kamienne (1) Góry Ołowiane (1) Góry Orlickie (2) Góry Sanocko-Turczańskie (1) Góry Słonne (4) Góry Sowie (9) Góry Stołowe (6) Góry Sudawskie (1) Góry Świętokrzyskie (2) Góry Wałbrzyskie (1) Góry Wsetyńskie (1) Góry Złote (9) GR 20 (10) Hiszpania (22) Holandia (1) Indonezja (36) Istebna (2) Jeseniki (11) Jura Krakowsko-częstochowska (9) kajaki (5) Karkonosze (3) Katowice (14) kawa (1) Kędzierzyn Koźle (1) Klimkówka (1) Kłodzko (1) Kobiór (4) Korona Gór Polski (1) koronawirus (10) Korsyka (13) Kraków (12) Kruger (3) Kudowa Zdrój (1) Kuraszki (3) Lądek Zdrój (3) Leśne portrety (2) Liswarta (3) Litwa (1) Lubiąż (1) Lublin (1) Luciańska Fatra (5) Łańcut (1) Łężczok (1) Łódzkie (7) Magura Spiska (2) makro (40) Mała Fatra (17) Mała Panew (1) Małe Karpaty (2) Masyw Śnieżnika (7) Mikołów (2) Morawy (17) Moszna (1) namiot (3) Narew (1) nba (1) Niemcy (4) Nikiszowiec (4) Nowa Zelandia (108) Nysa (1) Odra (1) Ojców (1) Opolskie (17) Osówka (1) Ostrawa (3) OverlandTrack (8) Paczków (1) Pasmo Jałowieckie (2) Pazurek (1) Piłka Nożna (1) Podlasie (47) podróże (6) Pogórze Izerskie (4) Pogórze Kaczawskie (72) Pogórze Przemyskie (1) pokora (1) Praga (20) Promnice (1) Przedgórze Sudeckie (3) Przemyśl (1) Pszczyna (11) Pustynie (1) Puszcza Augustowska (9) Puszcza Białowieska (14) Puszcza Kampinoska (1) Puszcza Knyszyńska (9) Puszcza Niepołomicka (2) Puszcza Solska (1) Puszcze Polski (27) Racibórz (2) rower (152) Roztocze (6) różne (164) RPA (68) Ruda Śląska (2) Rudawy Janowickie (5) Rudy Raciborskie (34) Rwanda (18) Rybna (1) Rybnik (3) Rzeszów (2) safari (2) Singapur (3) Słowacja (55) Słowacki Raj (2) Sopot (2) street (122) Strzelce Opolskie (1) Suazi (4) Sudety (23) Sudety Wschodnie (11) Sumatra (35) Suwalszczyzna (2) Szałsza (1) Szklarska Poręba (1) Szlak Orlich Gniazd (2) Śląsk (36) Świętokrzyskie (7) Tarnowice (1) Tarnowskie Góry (4) Tasmania (81) Tatry (38) Tatry Bielskie (1) Tatry Niżne (12) Tatry Zachodnie (25) Toruń (1) Toszek (4) Trójka (1) Turcja (2) Tychy (1) Uganda (32) Ukraina (7) USA (29) Ustroń (1) Warszawa (8) Wenecja Opolska (3) Wiedeń (1) Wielka Fatra (21) Wielkopolska (1) Wigry (2) Włochy (13) Włocławek (2) Wrocław (5) WTR (4) wwe (4) WWE Smackdown World Tour 2011 (4) Zabrze (3) Ząbkowice Śląskie (1) Zborowskie (2) Złote Hory (1) Złoty Stok (1) zmiana (4) Żelazny Szlak Rowerowy (1) Żywiec (2)

Archiwum bloga