upał większy niż wczoraj. Zeszliśmy na śniadanie do hotelu. Przy recepcji siedzą 2 panie, na mój widok grzecznie wstają. Jakie to miłe. Jesteśmy sami na śniadaniu. Sala dość ciepła, śniadanie średnie, ale nie gardzę nim, ważne, że jest. Jedziemy na mszę, w kościele żadnych restrykcji. Upał! Podjeżdżamy do Kamionek, pod stary kościół z krzyżem pokutnym. Byliśmy tu ostatnio lata temu z moimi rodzicami, gdy razem szliśmy na Wielką Sowę. Zdjęcie ze szczytu od tamtego momentu stoi na moim biurku i na rodziców meblu. Dziś nie idziemy na Sowę, tam pewnie sporo ludzi. Chcemy poszwendać się po Górach Sowich, zatem trochę na dziko - to był błąd, w chaszczach w tym skwarze miliony much. Trochę szlakiem, a na pewno razem. Las, łąki. Czy coś wyjątkowego na tym szlaku było? No właśnie, chyba nie. Czuję się dobrze, potrzebuję tego wypoczynku. Krótka trasa, 3,5 godziny. Później mocha w lokalnej palarni, wybitnie dobra. Mam wrażenie, że Góry Sowie mamy solidnie odfajkowane. Byliśmy, przeszliśmy, koniec. No może za wyjątkiem sztolni, bo są ciekawe, ale to raczej wracając z weekendu z innych części Sudetów.
.
2 tygodnie poślizgu z wpisem, to o czymś świadczy. Znowu za dużo pracy, znowu muszę balansować 2 światy, koniecznie. Zapowiadają się wspaniałe weekendy, Tatry na horyzoncie i przygotowania do ekspedycji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz