Kaczawa IV - dzień 1: Marczów i do góry

do góry, czyli na północ. Ta Kaczawa jest pod hasłem "wszystko nowe". W Marczowie nie byliśmy, ale jeszcze będziemy. Pogoda jak to w tym roku, zimno, ale przynajmniej nie pada. Stajemy przy kościele i za nim idzie szlak, żółty zdaje się. Co za miejsce! Perła Kaczawy. Odcinek od Marczowa do Dębowego Gaju. Wciska w krzesło, tego nie ma w przewodnikach. Pola, lasy, pustkość. Nie wiem jak to opisać, ale to miejsce ma wszystko, czego szukam. Robię zdjęcia dookoła. Jest pięknie, światło również dobre. Sigma 30mm jest wybitna. W Dębowym Gaju jest kilka domków, skręcamy w lewo i dalej polami. Trasa nadaje się wybitnie na rower. Liczyłem, że w Mojeszu znajdę jakieś odidio i kupimy coś do picia, lecz nic z tego. Przerwę robimy przy kilku stawikach. Później idziemy na dziko do ścieżki leśnej. Ile razy pisałem, że przygoda zaczyna się poza szlakiem? nie inaczej było tydzień temu. Idziemy przez las, patrzę... radość mnie ogarnęła, chyba tylko z faktu, że to znalazłem. Poroże. Kawałek czaszki i rogi. Jelonek. Pewnie zagryziony przez wilki, bo inne kości były w okolicy porozrzucane. Z wrażenia nawet zdjęcia w lesie nie zrobiłem. Zadzwoniłem do Taty, pokazałem znalezisko. Po tym spakowaliśmy i poszliśmy dalej. Pani mówi, że teraz jakby zaczęła się druga wycieczka i coś w tym jest. Inny krajobraz, leśny, dziki. Od Pławnej Dolnej do Marczowa. Na dziko, samotnie. Ładnie. Cóż tu więcej opisywać? Czerpiemy z tego weekendu ile wlezie, bo trzeba ładować akumulatory. Zmęczeni jesteśmy i pracą, której jest coraz więcej i ograniczeniami zewsząd. Nie mówiąc już o maskach. Pojechaliśmy do Świerzawy, do Saloniku Prasowego, jak zawsze. Pani mówi - kup zdrapkę. Kupiłem, zdrapałem, wygrałem. Drobiazg, ale cieszy, szybko zresztą wydałem. Wieczorem - książka, nauka, znowu książka... jest genialnie.