wielokrotnie na łamach mojego bloga dawałem upust swojej radości, gdy jechaliśmy na Kaczawę. Nie inaczej jest i teraz. Piątek 26.02, godzina 14 ruszamy! W tak trudnych czasach udaje nam się pojechać, mamy gdzie spać, jedziemy w teren, który bezsprzecznie jest jednym z tych moich miejsc na ziemi, a szczególnie w Polsce nie ma ich wielu. Tak bezkresna kraina i pustkowie dają mi energię do działania. Tak bardzo mi potrzebną pracując już rok - z małymi przerwami w domu. W piątek mieliśmy apetyt na Gozdno, ale padało. Co za różnica? Leje, nie leje, jest Kaczawa! Padliśmy wieczorem, była chwila golfa, coś tam próbowaliśmy czytać, nic z tego. Zmęczenie wzięło górę. Sobota była pochmurna i zimna. Wiał wiatr, co potęgowało uczucie chłodu. Po śniadaniu ruszyliśmy w stronę Muchowa. Tam startujemy parkując nasze Kiwi w polu. Przez pastwiska, pola i lasy w stronę Muchówka, gdzie w zeszłym roku zajadaliśmy się czereśniami... co za miejsce! Tam odwiedzamy Punkt 51N/16E, kto nie był, polecam. Ciekawe miejsce. Później na dziko, przez ścieżkę leśną, którą chyba nawet zabłąkana sarna nie chodzi. O ludziach nie mówiąc. Aaa właśnie. W ciągu całego dnia - ani jednego ludzia. Saren w sumie dziesiąt. To bardzo dobra proporcja. Czy te miejsca mają jakąś nazwę? tu planka, tu rzeczka, patrzę na mapę i chyba nie. Przerwę robimy sobie na Czarciej drodze, na wysokości Jedliniaka. Tam nagle w drzewach pojawia się jeleń. Tata mi mówi, żeby szukać poroża, bo dobrze płacą. Jak znajdę, to będzie, ale żeby specjalnie gdzieś tam szukać.. to nie. Ale ale tuż obok miejsca spoczynku odkrywamy prawdziwą perłę Kaczawy, okolice Dworskiej Góry, cudowne polanki i widoki. Wrócimy tu! Hit dnia. Idziemy przez Rzeszówek, jedną z wielu kaczawskich wiosek zapomnianą przez świat. Jest klimat, kocham takie miejsca. Błota w polu mnóstwo, moje zamberlany już szwankują, odkleja mi się przednia część czubka buta. To ja koślawo chodzę, firma robi świetne buty. Pani w swoich chodzi już wiele lat i ma następne. Tak minął dzień w polu. Dosłownie i w przenośni. Po drodze w Świerzawie, salonik prasowy. Pani kupuje mi paczkę kart z piłkarzami. To pudełko, w którym one są jeszcze nie otwarte, zakurzone... tylko ja to kupuję. Mamy swoje tradycje. Wieczorem... obiad, golf...i film się urwał. Cudownie zmęczeni zasnęliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz