Jaki był ten pobyt? Na pewno inny, niż zaplanowaliśmy. Przez kilka miesięcy niemal dziennie czytaliśmy i analizowaliśmy mapy. Plan, jaki powstał, był za bardzo optymistyczny. Dziś, jak pakowaliśmy się, wpadł mi w ręce wydruk planu i się uśmiałem. Nie realne założenia. Kompletnie nierealne. Zwolnij! Tak, to tu wybrzmiało bardzo mocno. Nie zdobyliśmy nie wiadomo jakich szczytów, nie dotarliśmy do Sudanu i plemion Ik i Karamajong. To smutne, szkoda, żałuję. Jednak tak miało być. W miesiąc przy założeniu, że mamy jeszcze tydzień w Rwandzie naszymi siłami nie dało się tego osiągnąć. Można teraz gdybać, że zamiast zachodniej Ugandy można było pojechać na wschód… Nie ma sensu. Świadomie razem na miejscu podjęliśmy decyzję, że tak a nie inaczej modyfikujemy plan. Zadbaliśmy o siebie, nasz komfort i dobre samopoczucie. Niczego nie żałuję. Uganda okazała się krajem trudnym do przemieszczania się w skali setek kilometrów, z południa na północ. To kraj, który jeszcze wiele ma przed sobą na wielu frontach. Nie jest to miejsce, do którego chciałbym wrócić. Jest tyle jeszcze miejsc do zobaczenia. Rwanda z kolei i w kontraście do Ugandy, jest krajem spokojnym, bezpiecznym i na wyższym poziomie. Czuliśmy się tu bardzo dobrze, w hotelach, w plenerze i na drodze. Ma ona tylko 3 Parki Narodowe, które dane nam było zobaczyć, i nie jest to miejsce na dłuższy pobyt. Po prostu niewiele tu jest o zobaczenia.
Jest 17.55 jak piszę te słowa, słońce jest już bardzo nisko. Za 24 godziny będziemy w kraju na Święta. Jakie to cudowne uczucie wracać do siebie, tam, gdzie czeka na Ciebie ktoś bliski. Nawet do pracy. Oj, rok temu powrót z Sumatry pod kątem służbowym był trudny. Jak wiele się zmieniło na lepsze. Mam za co dziękować. O 19 jemy lekką kolację, a o 23 przyjedzie po nas taksówka. I przyjechała. Dzień zaczyna się na nowo. Do lotniska mamy kilka minut drogi. Jednak przed wjazdem na lotnisko w Kigali - niespodzianka. Kontrola. Trzeba wszystko z auta wyładować, położyć na wydzielonym miejscu. Pan wyjmuje psa z plastikowej budy, ten zaspany - bo jest po 23 - obchodzi i obwąchuje torby, nawet nie ziewnął. Polazł do budy. My znowu nasze graty do auta i jedziemy dalej. Lotnisko jest malutkie, ale zadbane. Przed wejściem do budynku pan z listą czeka i sprawdza nazwisko, dokąd lecimy i czy jesteśmy na liście pasażerów najbliższych lotów. Ufff, jesteśmy. Można wejść. W przeciwnym wypadku - nie wejdziesz. Nadajemy bagaże. To jest dla mnie stresujący moment. Miła młoda Rwandyjka mówi - jak ja bym chciała polecieć do Polski, właśnie do Polski. Zazwyczaj pytam - po co? Przecież nic tam nie ma.
- Nie ma nic? Pyta zaciekawiona, a biletów nadal nie ma, drukarka milczy, a my tu pogaduchy.
- No jest, są zabytki historyczne
- Coś poza tym?
- Trochę gór, lasów. Nie ma goryli!
W końcu drukarka ruszyła, bagaże nadane do Polski, my dostajemy boarding passy i idziemy dalej. Leci mecz Arsenalu, który przegrywa z Brighton 2-1. Rwanda jest jednym ze sponsorów Arsenalu i poczynania piłkarzy, a raczej ich partactwo w tym meczu pobudzają pasażerów wgapionych w TV. Pani chce kawy. Moccha. Ja przed lotem nie piję, bo nie usnę. Kawa wyborna, jak niemal wszędzie w Rwandzie. Później kontrola bezpieczeństwa. Pan jak zobaczył małą kamerę sportową, zdziwił się. Tak naturalnie i szczerze. Pewnie nie stać go na takie rzeczy, a nie wszyscy wyjmują elektronikę z bagażu. Małe schludne na afrykańskim poziomie lotnisko. My lecimy przez Entebbe w Ugandzie. Wchodząc do samolotu Turkish Airlines, który przyleciał ze Stambułu zastajemy niemal pełny pokład. Siadamy obok cuchnącego Ugandyjczyka, na szczęście klimatyzacja robi swoje. Lot z Kigali do Entebbe trwa niecałą godzinę, samolot wznosi się maksymalnie na 7000 metrów i leci z prędkością w porywach 700km/h. Ech nawet samoloty w Ugandzie są zmuszone ograniczać swoją prędkość. W Entebbe większość wychodzi z samolotu, my zostajemy. Mamy okazję popatrzeć co dzieje się w samolocie, podczas przerwy. Wchodzi ekipa sprzątająca, pan z odkurzaczem na plecach, później panie, które zbierają grubsze kawałki. Inne panie zmieniają poszewki w poduszkach. Jest ciekawie, ekipa się uwija, tak, aby po 30 minutach samolot mógł przyjąć pasażerów lecących z Ugandy do Turcji. Po drugiej w nocy wylatujemy. Obsługa samolotu guzdra się z posiłkiem, wiec po czwartej łykam pigułkę szczęścia i zasypiam Pani na kolanach. 1,5 godziny nieprzerwanego snu w samolocie, to dla mnie świetny wynik. Później jestem otumaniony. W Niemczech nas przetrzepali, z kolei w Stambule było bardzo spokojnie. Liczyłem na więcej akcentów świątecznych na lotniskach, niestety, mało było. Lądujemy w Pyrzowicach, wychodzimy i widzę radosne twarze Rodziców... co za wspaniałe uczucie. Żegnaj Afryko! Na jak długo? tego nie wie nikt, a chciałbym wrócić, jest tam tyle piękna do odkrycia...
.
Ponad 3 miesiące publikowałem naszą podróż, wspaniałą i trudną ekspedycję. Kto by pomyślał, że będę to robił w takich warunkach. Wirus grasuje, ja trzeci dzień nie wychodzę z domu, jutro już muszę gdzieś iść. Mieliśmy dziś być na Pogórzu Kaczawskim, w mojej ukochanej Aronii. Już tak bardzo się nie mogę doczekać wyjazdu. Prędzej bym się spodziewał jakiejś malarii po Ugandzie, niż Korony... Wszystko mija, wirusy też.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz