Weekend relaksacyjno-odbudowawczy: Hala Rysianka

w końcu zero! 3 tygodnie hardcore`u za mną. Wyszedłem w piątek z pracy niemal na czworaka. Koniec, pierwszy od dawien dawna weekend. Jak pięknie! Gdzie jedziemy, co robimy? Ma padać sobotę, niedziela w miarę ok. Jestem tak zmęczony, że nie wejdę na szczyt w Tatrach, poważnie. Zatem? W sobotę wzięliśmy rodziców na obiad, w końcu czas spędzony razem, obiad w Toszku na rynku, oj, jest tam jedna restauracja, smacznie i z klasą. Niedziela to klasyka, powrót do korzeni, ale takie powroty bardzo dobrze mi robią, w miejsca, które może nie są jakieś super ładne czy porrywające, ale przypominają mi, jak zaczynaliśmy chodzić - ze sobą i po górach. Jedziemy na jagody, na Lipowską i Rysiankę. Czemu nie? Wezmę swoje manualne obiektywy i pobawię się w fotografię. Tak też zrobiliśmy. Rano w niedzielę około 9 zajechaliśmy do Złatnej. Trzeba się śpieszyć, bo dziś finał.... eee raczej nie. Za długo czekałem na góry, aby teraz po nich biegać. Nie ma mowy, obejrzymy offline. Montuję Pentaxa 28/2.8 i w drogę. Obrodziło w tym roku malin i jagód, nic tylko jeść. Chwila przerwy, Pani zbiera, ja zdjęcia. Wkręcam mój nowy nabytek Industar 50/3.5. Niecałe 100zł dałem za niego i chcę zobaczyć co on potrafi, szczególnie z pierścieniami makro. Potrafi sporo, tylko światło miałem słabe. Co chwila ciemna chmura. W jakieś 3 godziny weszliśmy na Lipowską i od razu pomyślałem sobie - ale tu musi być świetnie zimą... Tak, to białe znowu będzie, do czego się zniechęciłem pół roku temu. Chwila przerwy, herbata, posiłek, ludu sporo. Idziemy na Rysiankę, a tam Babia, Pilsko, Fatra, Wielki Chocz i majaczące z tyłu Tatry... Zimą... to będzie widok, powietrze rześkie, widoczność dużo większa.. ląduje w poczekalni. Schodzimy w stronę 3 kopców i później czarnym do auta. Faaaajny dzień. Bez szału, ale tak jak wspomniałem - powrót do korzeni się udał. Oby następny weekend był lepszy, Tatry czekają.