drugi dzień weekendu na Pogórzu Kaczawskim. Co to była za noc! Pierwsza przespałem znakomicie, uwielbiam wielkie łóżka. Rozciągam się na maksa, a sąsiadki (tzn. Pani) ani widu ani słychu. Ale tym razem było inaczej, sąsiedzi z pokoju obok imprezowali, 22.00 - impreza, 23.00 - impreza, ee tam, zaraz pójdą spać, więc i ja staram się usnąć. 1.50 - ryk, faki i inne słówka, bijatyka, rzucanie czym się da, sęk w tym, że to tylko jedna kobieta tak wyła i nikogo więcej nie było słychać. Ciężka noc. Rano okazało się, że właściciele nic nie słyszeli, a Ci co się tak "bawili" pojechali raniutko, ponoć to biegacze byli z dużego miasta obok Stolicy. No ale nic. Śniadanie, pakowanie i przyjemny niedzielny słoneczny dzień. Tak układamy plany weekendowe, że w sobotę dajemy czadu po górach, a w niedzielę lajtowo - zwiedzamy, tym bardziej, że perełek w Sudetach nie brakuje, a moja lista na Evernocie rośnie wciąż. Zaczynamy od nieczynnego kamieniołomu Agaty, jest pięknie, pośrodku niczego.
Wyświetl większą mapę
Później XIII-wieczny kościół w Lubiechowej, kościół w Świerzawie. Czas na górkę, idziemy na kozią górkę Cisowa, głównie na dziko, surowy las, niemal dwukolorowy. Tam rodzi się nowy pomysł (mimo że mamy plan), widzimy ośnieżone zbocza Karkonoszy, więc czemu nie znaleźć jakiegoś punktu widokowego i popatrzeć w całej okazałości na Karkonosze ? Jedziemy. W okolicach wsi Podgórki jest przełęcz, punkt widokowy i stamtąd trasa na górkę Łysa Góra. Tam rozkoszujemy się widokami. I to jakimi. Piękny dzień, żal wracać. Po drodze Złotoryja. Porażka, fajna knajpa okazała się beznadziejna, niepojedliśmy. Sama miejscowość - bez urazy, ale bez szału. Mimo to, weekend w Sudetach był wspaniały, jak zawsze zresztą. kocham tę krainę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz