tydzień - robota. w weekend wypada gdzieś wyskoczyć. Co nie co słyszeliśmy, że w górach śnieg, więc czemu nie pojechać. Warto się rozruszać. Mapa, kawa, wymyśliliśmy trasę z Soblówki do granicy zielonym, później w kierunku Oszusta i do wioski do auta. Jedziemy. Bielsko - bez śniegu, Milówka - nieco więcej. Soblówka - jak zwykle, zupełnie inna kraina, śniegu co nie miara. Mijamy kościółek, jedziemy dalej aż do mostku, a za nim parking. Dziś po raz pierwszy ubieram raki - nakładki na buty. Nawet trzymają. Idziemy zielonym. Śnieżnie i biało, po prostu genialnie. Gdzieś tam do osady Królowa jest odśnieżone, dalej musimy sobie już radzić sami. Na początku śnieg jest mi do połowy łydki, później do kolan, a później nieco poniżej pasa. I tak idziemy, a raczej staramy się iść. Pani, niższa ode mnie, idzie po moich śladach, ale i tak wpada głęboko w zaspy. Ciuchy siłą rzeczy robią się coraz bardziej wilgotne. W połowie drogi na siodło Przysłop przed polaną jest drewniana chatka. Siadamy tam umęczeni. Decydujemy się iść dalej. Polana daje nam w kość. Staje się jasne, że nie dojdziemy na Oszust dziś, to pewne. A może przynajmniej na Rycerzowej do Bacówki ? Po kilkunastu minutach przychodzi mi do głowy - a może przynajmniej na przełęcz ? Zaczynamy śledzić nasz postęp na mapie, idziemy coraz wolniej, a śniegu ile było, tyle jest, nic nie ubywa. Myślałem, że coś w lesie między drzewami będzie mniej, nic z tego. Kombinujemy jak tu na dziko wyskoczyć w prawo, na wschód, by iść w kierunku Bacówki. Śnieg po pas, pod nogami jakieś kłody drewna. Niestety. Pani przekonała mnie, że to nie ma sensu. Zawiał mroźny wiatr. Naprawdę było to odczuwalne. Około południa. 3 godziny w nogach, przeszliśmy ponad 3 km. Żółwie tempo. Dzień krótki, jedzenia mało. Odwrót. Nie cierpię tego w górach, ale czasami tak bywa. Schodząc wpadamy w nasze ślady, ale nie pomaga to zbyt wiele. Kosztuje nas to sporo sił. W pewnym momencie dobiega naszych uszu odgłos jakiejś maszyny. Okazuje się, że to traktor na równoległej drodze... zaraz zaraz! Skoro traktor, to jest przetarta droga. Nie trzeba się męczyć. A nogi bolą. Szybko schodzimy małą dolinka do rzeki, przekraczamy ją i oto jesteśmy już na drodze. Uczucie takie, jakby ktoś ołowiane kule odpiął od nóg.
Generalnie, wspaniały dzień. Zima w tych rejonach Beskidu Żywieckiego jest piękna. Cisza jest taka, że słychać, jak serce bije. A jeszcze jak słoneczko zaświeci. to hoho. Pani wpadła na pomysł, by w góry wrócić w Sylwestra, ale nowy rok powitać w domu. Pomysł świetny.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz