W pokoju mamy trzecią osobę, emerytowany górnik. Przed snem gadamy o górach, od słowa do słowa, pokazuje swoją książeczkę PTT, pełna pieczątek i zafajkowanych szczytów. Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy "robią" góry, idą po blaszki, tylko po to by zaliczyć. Mam inne podejście do gór, mam swoje cele, ale przede wszystkim idę pochodzić, porobić zdjęcia, pobyć z Panią, posłuchać przyrody i ciszy. Ta wyprawa pokazuje mi podejście ludzi związanych z PTTK, którzy organizują i jeżdżą na takie wyprawy, aby zdobyć koronę taką czy owaką. W wielu momentach walor przyrodniczy i turystyczny przegrywa z ilością punktów GOT na danej trasie. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że dla wielu współtowarzyszy takie wypady to jedyne okno na świat i są zdani na takie Towarzystwa, jeśli chcą choć troszeczkę gór zasmakować i mieć choć odrobinę frajdy w poszukiwaniu pieczątek i odhaczaniu kolejnych tras. Ja mam inne cele i marzenia, mam swoje miejsca na tym świecie tam daleko w krainie Maorysów i Agorygenów, do których chcę wracać. A korony gór - to wpada niejako przy okazji. Dziwny ten kraj, Ukraina. W jadalni jest telewizor, niedzielny poranek, puszczają program w stylu "ukryta kamera", zaraz po tym współczesna odmiana Charliego Chaplina osadzonego w ukraińskim kiczu. Nie da się oglądać. Skoro o telewizji mowa, wieczorem, do kolacji leci film z Jean Claude Van Damme również osadzony w rosyjskim środowisku, gdzie nie tylko leją się bo mordach, ale także jeden z pobitych stoi zakrwawiony z prętem, który przebił mu gardło - w tym momencie podali obiad - i jak zabraliśmy się za jedzenie, właśnie ten pręt z gardła wyjmował. Nikogo z obsługi to nie dziwiło, norma.
O 10 ruszamy w góry z okolic wioski Satishche. Idziemy na Rotyło. Najpierw długo wioską i doliną, później lasami pod górę. Polanek i połonin tu bez liku, tereny absolutnie opustoszałe. Spotkaliśmy w sumie 4 turystów po drodze. Roślinność nie różni się jakość o tej naszej, wiele miejsc przypomina Beskid Niski zmieszany troszkę z Bieszczadami i Beskidem Żywieckim. Co ciekawe, nie ma tu śladów dzikiej zwierzyny. Wiele tras jest zabłoconych, i nic, ani jednego śladu. Tak więc wydaje się dlaczego po tych lasach chodzą sobie krowy z dzwonkami na szyi, słychać je w oddali. Spacerując sobie wszerz i wzdłuż. Sam szczyt to skały, na które trzeba się wspiąć. Naprawdę najlepsza wycieczka podczas obecnego pobytu na Ukrainie, a także w ścisłym top wśród wypraw w tym roku. Szczyt urzeka widokami, dojściem i okolicami. Zejście wiedzie przez las, szybko zgubiliśmy szlak, więc szliśmy przez pola, na których pracowali lokalsi. Patrzeli na nas dziwnie, ale zdaję sobie sprawę, że niewielu tu turystów. Ponad 6 godzin marszu, trzeci dzień z rzędu. Jest forma! Ale jutro łatwiej nie będzie.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz