Sure - odpowiadam zdecydowanie, wiedząc, jak się rozmawia w takich przypadkach.
- dokąd jedziesz?
- po co?
- czy masz opłacony pobyt?
- kto Cię spakował?
- czy wieziesz jakiś prezent, ktoś coś Ci wręczył?
To tylko kilka z nich. Nagle wziął wydruki rezerwacji hotelu, paszport i poszedł z kimś pogadać. Tak bywa, taką ma pracę. Wszystko ok, można lecieć - odpowiada. Od tego momentu czuję się niczym w Ameryce. Wchodzę do samolotu Delta Airlines. Czuć ducha Ameryki. Stewardzi i Stewardessy, doświadczeni, o typowo amerykańskich rozmiarach, rzadko się uśmiechają. Cóż. Co kraj to obyczaj. Jeden ze stewardów niczym rzeźnik w fartuchu przechadza się po pokładzie. Niektórzy nie podają poczęstunków, tylko rzucają je na stoliki pasażerów. Osobiście mnie to nie przeszkadza, ale leciałem w przeciwną stronę 6 miesięcy temu "singapurem" i doświadczyłem innego traktowania. Z doświadczenia wiem, że lot tam ma jedną tylko atrakcję - Grenlandię. Wyglądam przez okienko. Zaczepiają mnie dwie dziewczyny z Turcji, mają problem z uruchomieniem WiFi na komórce, niby jest, ale trzeba płacić. Ta znajomość przyda mi się za chwilę, kiedy będziemy lecieć nad Grenlandią. Mam szczęście, nie ma chmur i pięknie widać wyspę. Miłe Turczynki pozwalają robić mi zdjęcia, siedzą pod oknem a ja w środku. Inny szybki dość kontakt z Ameryką to herbata podawana w samolocie. Niestety, nie da się tego pić, a znam ten smak niestety dobrze.
Docieram do Minneapolis, ulewa. Sam lot przebiegł bez jakichkolwiek problemów. Problemy dopiero się zaczynają, najpierw przeprawa przez pierwszą i główną kontrolę. Ignorancja przybywających obcokrajowców, którzy muszą mieć wizę sięga zenitu. Ponad 100 z mojego samolotu stoi w długiej kolejce do dwóch okienek, ta para urzędników wcale się nie spieszy, mają czas, ludzie zmęczeni ponad 8-godzinnym lotem chcieliby już jechać do siebie, po chwili dołącza kolejna grupa... Kilka pytań po co, na co i kto za to płaci, i dlaczego tak długo. Padają suche odpowiedzi, stempel do paszportu i idę w końcu po bagaż, później druga i trzecia kontrola ale nadzwyczajnie przebiega szybko i płynnie. Jestem w Ameryce, po raz trzeci! Kto by pomyślał. Teraz z samochód. Kolega jest kierowcą. Papierki, gadka szmatka, za chwilę podjeżdża minivan, gdzie u nas to jest gigant auto, które miałoby problem z niejednym garażem. Zaraz zaraz, miał być czerwony, jest srebrny, ciśniemy do recepcji, nie zgadza się z umową. Nie ma problemu, tu nikt nie przejmuje się kolorem. Siadamy do auta, chwila, o co chodzi z tym paliwem? Umowa mówi, że mamy zostawić z takim bakiem, jaki zastaliśmy, a ona mówiła coś innego... Idziemy ponownie do recepcji. Dobra, wyjaśnione. Jedzmy już. Zaraz zaraz... Nie da się uregulować siedzenia w aucie, jest nowe, milion przycisków, ale się nie da. Prostaki Polaki. Jak pani przy recepcji zobaczyła na trzeci raz, to nie wiedziała, czy osiwieć czy parsknąć śmiechem. Przyszedł jakiś magik, pomieszał przyciskami i działa, ruszamy!
Hotel mamy 20 minut drogi z lotniska. Prysznic i zakupy w pobliskim mallu. Tak minęła podróż.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz