Wyjeżdżamy prosto po pracy, stoimy godzinę w korku w okolicach Balic, dramat. Mała stłuczka 3 tzw. kierowców, którzy na prostej drodze potrafią się stuknąć i zablokować cały Kraków. Później obiad przed Jasłem, docieramy do Jaślisk około 22. Wycieńczeni, po tygodniu pracy i jeździe. Głowa boli. Za długo nie posiedziałem i padłem. Sobota rano, wstajemy o 8, o 9.30 wyjeżdżamy na szlak. Mieszkamy w Daliowej, obok Jaślisk. Przejeżdżamy przez wioskę jadąc dalej na południe do Lipowca. Droga w potwornym stanie. W pewnym momencie tuż przed kołami zza krzaków wylatuje wielki ptak, orzeł prawdopodobnie. Na żółtym szlaku tuż obok dawnego PGRu parkujemy i ruszamy dalej pieszo. Wielkie połacie terenu dookoła. Aż dziw bierze dlaczego nie ma tu zwierząt, ani krów, ani owiec. W Nowej Zelandii każdy dosłownie skrawek terenu zajęty jest przez zwierzęta hodowlane, tu powietrze jest czyste, nic tylko hodować i robić biznes. Pierwszy kontakt z przyrodą - żmija zygzakowata na środku drogi. Skręcamy w lewo niebieskim szlakiem. Pusto, tylko ptaki podśpiewują. Droga lekko wznosi się do góry, tu nie ma wielkich przewyższeń. Las bukowy. Później niebieski idzie razem z czerwonym wzdłuż granicy. Świetna sprawa - ponumerowane słupki graniczne i mapa, na której są te numery naniesione. Cały czas wiemy, gdzie jesteśmy. Dzikiej zwierzyny brak, choć śladów mnóstwo. Mijamy kolejne szczyty, najpierw okolice Kamienia, a za nim mogiły żołnierzy poległych podczas I wojny światowej. Żołnierze austriaccy i rosyjscy. Mapa pokazuje jakby była tylko jedna mogiła, tymczasem mogił i cmentarzy jest kilka. Na jednym z nich na okolicznym drzewie wisi mały dzwon, napis mówi "podzwoń nam poległym w walce i cierpieniu...", no to podzwoniłem.
Idziemy dalej, jest pięknie. Słońce przygrzewa, gęste liście zbyt wiele tego słońca nie przepuszczają. Naszym celem staje się Koprowniczna. Zanim dojdziemy na ten niepozorny szczyt, mijamy piękne polany. Przez 4 godziny marszu nie spotkaliśmy nikogo. Powrót. Po drodze zabieramy kamienie i kładziemy je na mogile żołnierzy. Niesamowite miejsce. Na rozwidleniu szlaków w okolicach Kamienia wybija 15.30. Chwila wytchnienia i idziemy na północ żółtym szlakiem. Dzicz. Jak coś ma wyskoczyć, to właśnie tu. Po lewej stronie mijamy wielkie pozostałości po kamieniołomach, a na mapie jest to tylko mały znaczek. W rzeczywistości jest to dużo większe. Jakieś 1.5 godziny zajęło nam zejście do auta. Licznik pokazał 23 km, piękna trasa. Słońce przygrzewa nadal. W Jaśliskach idziemy do kościoła. Tuż po mszy podchodzi do nas starsza Pani, dziękuje, że byliśmy w kościele, opowiada o swoim życiu, że mąż chodzi rano, ona wieczorem, cóż im pozostało. Jestem pod wrażeniem. Mija kilka chwil, podchodzi kolejna starsza pani i zaczyna opowiadać o okolicy. Ja ciągnę dyskusję, również dziękuję, że byliśmy z lokalsami w kościele. Podchodzi trzecia pani, pyta czy mamy gdzie spać, bo by nas ugościła. Dużo nam opowiadają o okolicy, historii wsi, itd. Nieprawdopodobne, nigdy nie doświadczyłem takiej gościnności w Polsce, a mieszkałem już w różnych miejscach. Ludzie żyją tu bardzo skromnie, biednie nawet. Ale chcą podzielić się wszystkim, czym mają. Szacunek. Im dłużej przebywamy w Jaśliskach, bardziej nam się tu podoba. Nie wiem co takiego, po prostu jest dobrze. Wsiadamy do auta, przed nami pan chce podlać kwiaty na ryneczku. Odkręca hydrant, woda tryska po ulicy, on podkłada miseczkę, wypełnia ją wodą i idzie podlać kwiatki, a woda z hydrantu leci po ulicy. I tak kilka razy. Nikt się tym nie przejmuje. Życie płynie tu bardzo spokojnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz